Kolejny przystanek na naszym Cejlonie to Mirissa. Mówi się, że
Marco Polo gdy odwiedził tę wyspę o kształcie łzy w 14 wieku to opisał ją jako
„Undoubtedly the finest Island in the world” [ Bez wątpienia najlepsza wyspa na
świecie]
Zdecydowania brakuje nam czasu. Ustaliłam zbyt intensywny plan, a te miejsca aż krzyczą by stanąć i
zwolnić. W szczególności na wybrzeżu kraju gdzie odnaleźliśmy swoją zieloną enklawę, totalny relaks w możliwie
najlepszym wydaniu. Wręcz nie wierze że tu jestem, w miejscu z moich snów,
hotelu Mirissa hills.
Mój dom
Już tłumaczę dlaczego to
moje miejsce. Jakieś osiem lat temu dostałam od rodziców swój własny kawałek
ziemi co naturalnie pobudziło we mnie chęć wymyślenie swojego idealnego domu.
Tak też zrobiłam, oczywiście tylko na papierze. Narysowałam dom w kształcie
litery U z olbrzymimi przeszkleniami, centralnie usytuowanym salonem i otwartą
kuchnią, w bocznych skrzydłach osadziłam sypialnie i łazienki z widokiem na
prostą minimalistyczną zieleń.
Dziś tu jestem, wewnątrz,
w projekcie moich marzeń. Zgadza się wysokość okien, podłogi, posadzki, wanna z
widokiem,… nie marzyłam tylko o basenie, bo polski klimat temu nie sprzyja, ale
cały kształt jest mój. Chodzę po salonie jak bym była u siebie. Czytam książkę
na leżance wśród wszystkich odcieni nieba i wdycham marzenia.
Już na wejściu kelner powitał nas koktajlami.
Na wejściu tzn, zanim wnieśli torby do pokoju to ja już byłam w wannie. To
miejsce jest magiczne i trudno mi to wytłumaczyć, to po prostu się czuje.
Atmosfera sprzyja by nadal świętować Wojtka urodziny. Tak, tak trzydziestka ma
swoje przywileje i od kilkunastu dni się nie kończy. Kolejny szampan w wannie
przy czterometrowej ścianie okien. Widok miażdży klatkę piersiową, a woń wszechobecnych drzew cynamonowych miesza
się z szampanem.
Śniadanie to dalsza uczta
dla zmysłów, przystawka pełna świeżych, lokalnych owoców, sok wyciśnięty z pomarańczy, ananasów i mango, a następnie typowo lankijskie specjały. No może
jajka w sosie curry to już dla mnie przesada, ale czerwony gotowany ryż podany
z 3 sosami curry: Dalem- czyli gotowaną, delikatnie pikantną soczewicą i Pol
sambole który skradł moje serce razem z żołądkiem już na Malediwach gdzie nosił
nazwę Mashuni. Jem to codziennie od 8 dni i nie mam zamiaru przestać.
Wojtek poprosił kucharzy
o udzielenie mu lekcje z przygotowania
Pol sambole i wygląda to tak:
- Pół świeżo startego
kokosa ( zakupiliśmy maszynkę która jak wiertło z ostrymi nożykami wyżyna białą
część kokosa)
- pół czerwonej cebuli
drobno posiekanej
- pół pomidora drobno
posiekanego
- 4 łyżeczki suszonych
płatków chilli
- sok z 1 limonki
- 2 łyżeczki wędzonej lokalnej ryby
Wszystko wymieszać i
podawać na plackach roti.
Po przyjeździe do Kataru zapraszaliśmy przyjaciół na
nasze Sri Lankowo-Malediwskie śniadania by zarazić ich miłością do tego
prostego dania i się udało.
Trudno nam opuścić mury
hotelu. To miejsce jest arcydziełem w każdej
możliwej formie. Architekt C Anjalendran nafaszerował je sztuką, w pudełkach
zamkniętych w szafach, na ścianach, w obrazach i szkicach. Strwożył nawet
muzeum i niewielką fabrykę cynamonu. Kurort położony w dżungli z unikalnym
widokiem na zatokę i poniższe plantacje estetycznie jest dla mnie perfekcją. Prosta
forma nowoczesności z duszą zatopioną w zieleni. Dzieci biegają za
starym psem Coco ( wymawiają Kołkoł ;) ) którego namiętnie głaszczą, tarmoszą i
przytulają, lub pływają w basenie. Obsługa częstuje nas popołudniową herbatą z
sąsiednich plantacji (darmowe!) koktajle i kawa. Chce mi się tańczyć z radości!
Mirissa
Miasto o nazwie Mirissa
słyszeliśmy wielokrotnie gdy pytaliśmy znajomych o najpiękniejsze plaże Cejlonu. Dlatego
ustaliliśmy to jako nasz 3 cel w podróży po Sri Lance. Były herbaciane wzgórza i jak najbardziej naturalny Park Narodowy Uda Walawe, przyszedł czas na plaże.
Mirissa jest znana,
również jako najlepsze miejsce na Sri Lance do obserwowania wielorybów, które
często przypływają w okolice, jednak nie starczyło nam czasu na wynajęcie łódki by zobaczyć te olbrzymy.
Nasz kurort usytuowany
jest w Mirissa Hills, jak nazwa mówi znajduje się on na górze co daje nam
niezwykle rozległy krajobraz, ale do pięknej plaży Weligama Bay musimy zjechać
tuk tukiem w dół. Zaledwie kilka minut polnymi drogami i znajdujemy się poza
naszym azylem w środku tętniącego życiem miasteczka.
Wybieramy jeden z wielu
barów na plaży. Plastikowe krzesła, obdrapane stoły. W głębi miejsca chilloutu pełne poduszek z nastrojową muzyką w tle. Myśląc o samej plaży
nie mogę powiedzieć by był to raj. Piasek ma trochę ciemną barwę, olbrzymie fale to raczej wyzwanie dla doświadczonych surferów, anie dla dzieci. Co prawda
palmy kokosowe malowniczo wyginają się w stronę wody, choć tłumy turystów i restauracje
z włoskim i amerykańskim jedzeniem nie działają na korzyść tego miejsca.
Wybieramy stolik na plaży
by popijając mojito grzebać nogami w piasku. Obok widzę sieciową kawiarnie, a
od kilku dni opita herbatami marzę o prawdziwie dobrej kawie. Nie wiem czym
zachwycić się najpierw. Drinka i kawę sączę naprzemiennie czekając na nasz talerz
owoców i kolacje. Wokoło jest prawdziwie relaksacyjny klimat. Mało urodziwe
Brytyjki wywracają oczami za lokalnymi surferami. Wszyscy piją piwo i drinki,
nie ma darmowego wi-fi co leczy nas z cywilizacyjnej choroby. Dzięki czemu nie
pozostaje nic jak tylko cieszyć się zachodem słońca. Bary i restauracje przygotowują się do nocnej imprezy
rozstawiając lampiony i zmieniając muzykę, a na plaże zaczyna przychodzić coraz
więcej ludzi.
Pociąg Mirissa – Kolombo fort
Z Mirissy wracamy
pociągiem do Kolombo. Jazda drugą klasą ( tylko takie bilety zostały, za to
bardzo tanie 3,5 $ zapłaciliśmy za naszą 4 osobową rodzinę) na trasie ciągnącej
się wzdłuż wybrzeża to piękne doświadczenie. Stale wystawiam kamerę za okno. Dzieci
standardowo przespały całą drogę, a ja tylko wołałam Wojtka; patrz w lewo!
Prawo! Palmy! Fale! Plaża! Ocean pod torami! Uwielbiam podróże pociągiem, zwykle to dla mnie czas przemyśleń i chwile pełne podziwu.
Drugą tanią opcją jest
jazda autobusem z Kolombo do Mirissy, podróż ta zajmuje około 4 do 5 godzin.
Czyli zwykłe o godzinę dłużej niż pociągiem.
Jakie bajeczne miejsce i dom po prostu marzenie. Dziekuje Patrycjo za cudne wrazenia. Nie nachodza cie dylematy ze twoja ziemia w Polsce a twoj dom na Sri Lance ? Co do Brytyjskiej urody to zgadzam sie i to w 200% haha
OdpowiedzUsuńNasz dom zawsze będzie w Polsce i to jest pewne. Obecnie Katar moze przyjdzie czas na jeszcze inne kraje, ale moje marzenia i starość ;) z pewnością mają miejsce w ojczystym kraju blisko rodziny.
UsuńOdebrałam zaproszenie i byłam ..... Faktycznie można się zapomnieć. Jak zwykle zachwycające foto i opisy, dzieki którym przenosisz czytelnika do swojego pięknego świata... Dla mnie totalnie egzotycznego i cudownego. To też mój klimat:-)
OdpowiedzUsuńDziękuje Kasiu :*
UsuńPiękne miejsce.. zazdroszczę..
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia. .zabierają dech w piersiach
Dziękuje baaaardzo :*
UsuńKocham Twojego bloga :-)
OdpowiedzUsuńDziękuje, dziekuje, dziekuje <3
UsuńKocham Twojego bloga :-)
OdpowiedzUsuńpiękny blog <3
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy
http://styleandhealthylife.pl/
Dziękuje bardzo i z chęcią zaglądnę gdy widzę healthy life ;) pozdrawiam
Usuń