Szukając
idealnej wyspy na Malediwach
Przewertowałam Internet, pytałam znajomych i w
ten sposób wybraliśmy jedną z 200 zamieszkanych wysp, która wydała nam się spełniać
oczekiwania.
Zaczynając
od podstaw. Wcale nie szukamy pocztówkowych resortów z bufetem „kontynentalnym”,
z minimalistycznym „Skandynawskim” wystrojem, turystami z całego świata i przystrzyżoną trawą. Chcemy zobaczyć
Malediwy, „prawdziwe”, naturalne, z regionalnym jedzeniem i tubylcami.
W Katarze
jest wyspa Banana Island, piękne miejsce i właśnie takie Malediwskie z domkami
na wodzie i wygłaskaną plażą, które chętnie odwiedzamy. Jednak zupełnie nie
oddaje ono klimatu kraju. Uważam nawet że gdyby ktoś spędził w tym miejscu
wakacje w Katarze, mógłby powiedzieć, iż nigdy Kataru nie widział.
Prosiliśmy
zatem znajomą która kilka lat pracowała na Malediwach w ekskluzywnym resorcie
by powiedziała nam jaka wyspa, lub atol jest najpiękniejszy. Gdzie mamy szukać
noclegu i co warto tu zobaczyć. Odpowiedz była prosta i można było się jej
spodziewać. „Im dalej od Male (stolicy) tym piękniej”.
Wszystkie
wyspy mają wspaniałe rafy koralowe, turkusową wodę i białe plaże niczym mąka.
Legenda mówi, że powstały z gwiazd, które spadły do Oceanu Indyjskiego. Tak
więc czy wybór może być trudny? Pewnie nie. Jednak zaledwie 200 wysp z 1200
jest zamieszkanych przez ludzi. W Tym ponad 110 wysepek w całości jest
zagospodarowane przez luksusowe resorty, oferujące all inclusive na najwyższym
światowym poziomie.
Malediwy
mogą być tanie :
- - Wiza dla Polaków jest bezpłatna
- - Nie są wymagane żadne szczepienia
- - 1 $ to 15,42 rupi malediwskich
- istnieją Guest housy, domy
wynajmowane przez tubylców na Airbnb, oraz jedyna Polka na Malediwach która prowadzi
tam budżetowy pensjonat.
- - Wybierając lokalne wyspy wybierasz
również lokalny tani transport promem, lub dużymi łodziami, znacznie tańszy od
wodolotu, samolotu czy innych prywatnych łodzi.
- - Lokalne wyspy, mają lokalne sklepy
i restauracje duuużo tańsze od znanych resortów
Nilandhoo
Wyspa którą wybraliśmy mieści się w atolu Faafu, ponad 140 kilometrów
od Male, co daje 7 godzin nocnym promem, lub też 4,5 godziny mniejszą szybką
łodzią i taką też drogę my wybraliśmy. Wracaliśmy zaś małym samolotem który do
Male leciał zaledwie 30 minut. Więc jest kilka dróg by tam się dostać, a wszystkie
wraz z cenami opisuje Magda na swoim blogu dziennikitypelka.blogspot. W skład tego atolu wchodzą 23 wysepki ale zaledwie
5 jest zamieszkałych, Nilandhoo jako największa z nich jest również stolicą
atolu.
Jednak niech was nie zmyli słowo „największa”, ponieważ znajduje się
tu zaledwie 190 domów. Tak, to wyspiarska wioska gdzie czas się zatrzymał.
Ludzie głównie utrzymują się z rybołówstwa, choć odnosi się wrażenie że
właściwie nic nie robią. W leniwym powietrzu, wznosi się zapach oceanu i
niezliczonej ilości palm. Jedynie jaskrawa zieleń pobudza do życia, mieszając
się z turkusem oceanu, a cisza czasem bywa wręcz przerażająca.
Czysto, pięknie i trochę komunistycznie. Kilka sklepów skromnie
wyposażonych w najpotrzebniejsze produkty. Jeden rodzaj pasty do zębów
rozłożony jest na całej półce regału, poniżej czekoladopodobny produkt również prezentowany
w dobrobycie. Jedyne lody jakie można kupić na wyspie są domowej produkcji, a
do tego są zniewalająco dobre ( 5 lodów = 1$). Jak dla mnie, jako turysty, to
wszystko działa na korzyść tej wyspy i choć nie chciałabym tam mieszkać na
stałe, ponieważ lubię duże miasta, to uważam że na krótkie wakacje jest to
prawdziwy raj. Odczuwa się tu wręcz przymusowy relax, zegarek staje w miejscu,
a głowa wypełnia się turkusem.
Restauracje to plastikowe krzesła i tanie, proste
potrawy z ryżu, curry i ryby. Trochę przekąsek smażonych w głębokim tłuszczu i
z pewnością nie starają się o gwiazdki Michelin. Nie ma kelnerów w białych
rękawiczkach i raczej nie rozpieścisz tu swoich kubków smakowych, no może pomijając
lokalne śniadanie Mashuni ( rozdrobniony kokos z wędzonym tuńczykiem, cebulą i
drobno posiekanymi liśćmi sałaty, do tego sok z limonki, sól i opcjonalnie
papryczki chili) popijając wodą z kokosa przez cienką słomkę… tak to są
wakacje.
To co dla turysty takiego jak
my jest największym, wręcz nieocenionym plusem to fakt że wyspa jest na wskroś
lokalna, dziewicza, nieskażona masową turystyką. Znajduje się tu tylko JEDEN Guest House z kilkoma pokojami prowadzony przez Polkę która od kilku lat
mieszka na Malediwach. Podróżując często zatrzymujemy się w tego typu
miejscach. Z mojego doświadczenia, w niskobudżetowych hotelach najważniejsza
jest czystość i schludne wyposażenie. Starfish inn właśnie takie jest. Biała
pościel, klimatyzacja, ciepła woda, internet, a do tego żywe lokalne barwy. Magda
gości głównie turystów z Polski i tak po przyjeździe poznaliśmy dwie fajne pary
od których czerpaliśmy pierwsze informacje o wyspie i wskazówki co warto tu
zobaczyć.
|
Jednym ze zwierząt na wyspie są imponująco duże nietoperze (1,5 metra), które można zobaczyć wszędzie |
|
W Guest Housie są również lokalne huśtawki |
Magda dbając o gości przygotowała masę wycieczek fakultatywnych,
dzięki czemu możesz zobaczyć kilka innych wysepek, wybrać się na nurkowanie, BBQ
na bezludnej wyspie, skosztować sportów wodnych, wypłynąć z rybakami na łowy,
pływać z rekinami, obserwować żółwie, delfiny czy też karmić płaszczki, lub
posmakować pocztówkowych Malediwów odwiedzając jeden z wielu ekskluzywnych
resortów.
Myślę że to idealna kolej rzeczy, by mieszkać w lokalnym miejscu z
tubylcami i ich kuchnią, a w pewien wy-inscenizowany luksów wybrać się nijako na atrakcyjną wycieczkę. W taki sposób płacąc od 70 do 100$ za dobę ze śniadaniem
i obiadokolacją w Guest Housie Starfish w ciągu dnia możesz korzystać za kilka
lub kilkadziesiąt dolarów ( w zależności od resortu) z luksusów hoteli z
domkami na wodzie, gdzie ludzie tam mieszkający płacą po kilka tysięcy dolarów
za dobę. Trochę to niesprawiedliwe dla nich, ale nam się bardzo podobało. Jak
bardzo to już w innym wpisie.
Co najbardziej urzekło nas w Nilandhoo?
Przede wszystkim ludzie i jej dziewiczy charakter. Pewnego dnia nasza
4 osobowa rodzina była jedynymi turystami na wyspie. Wyobrażacie to sobie? Żaden
ekskluzywny resort nie da Ci takiego poczucia. Zaciekawienie tubylców naszą
osobą było równie duże jak nasza chęć poznania ich codziennego życie.
Nie pisałam Wam że Malediwy wyszły nam zupełnie przypadkiem. W
prezencie na 30 urodziny mojego męża mieliśmy lecieć na Kubę. Wyobrażałam sobie
hektolitry Mojito i kubańskie cygara w nieskażonej nowoczesnością scenerii Hawany.
Tak, mieliśmy świętować tą datę. Pragnęliśmy zobaczyć autentyczne życie
Kubańczyków zanim buldożery i wielkie korporacje zmienią ten kraj na własne
podobieństwo. Niestety nie udało się, a może i na szczęście bo nie przypuszczałam
nawet że Malediwy pokażą nam tyle naturalnego życia.
Kolejnym z prezentów dla Wojtka były najlepsze, ręcznie robione
Kubańskie cygara jakie udało mi się znaleźć. A to zdjęcie przy jednym z murów
okalających domy na Nilandhoo. Jak dla mnie wygląda niczym wyciągnięte z
Hawany. Gdy je robiłam, zeszło się kilku lokalnych ludzi i telefonami pstrykali
zdjęcia naszym dzieciom siedzącym przy murze po przeciwnej stronie.
Uśmiechnęliśmy się myśląc jak atrakcyjne dla nich są jasne twarze.
Podróżowanie z dziećmi otwiera również wiele drzwi, dzięki czemu
zostaliśmy zaproszeni do kilku domów na wyspie. W jednej z siedzib zobaczyliśmy
jak plecione są liście na strzechę, poczęstowano nas Theluli babukeyo - to
rodzaj lokalnych chipsów, powstałych z upieczonego owocu drzewa chlebowego.
Ponadto łupano dla nas orzechy które suszyły się na słońcu, dzieci częstowali
słodkimi „szyszkami” – ryż preparowany oblepiony roztopionymi krówkami,
uformowany w kulkę. W innym domu obrano nam kokosa i po raz pierwszy jedliśmy
gąbczasty miąższ ze środka który smakował jak batonik Bounty bez czekolady.
Chodziliśmy po wyspie i obserwowaliśmy ludzi, to moje ulubione zajęcie
bez względu na miejsce na globie. Dzieci bawiły się tak jak ich rówieśnicy,
chodząc po drzewach, grając w piłkę, biegając po plaży i bujając się na
specyficznych huśtawkach. Nie byłabym sobą gdybym nie chciała kupić lokalnej
huśtawki do naszego domu w Katarze. Hamak w salonie nigdy nie odda swojego
miejsca ale na swing zawsze znajdzie się punkt. Dzięki Magdzie lokalny rzemieślnik
wykonał dla nas piękną, tradycyjną hamako-hustawkę która niebawem zawiśnie na
naszym tarasie i już zawsze będzie przypominała nam Nilandhoo - Malediwską
wyspę na której każdy dom posiada takie cudo.
Kiedy myślimy Malediwy, widzimy nieskazitelne plaże z turkusową wodą.
To kolejny powód dla którego chcemy odwiedzić ten raj. A gdyby do tego dodać,
brak plastikowych leżaków, zero turystów, rażącą zieleń palm, tysiące krabów, i
biały, miałki piasek? Nilandhoo.
By tego było mało, Magda zorganizowała przyjęcie urodzinowe na cześć
mojego męża z lokalnym zespołem grającym na bębnach i pysznym tortem. Kwiaty,
palmy, piasek pod nogami i Happy Birthday śpiewane dla Wojtka… To były
najpiękniejsze wakacje w naszym życiu.
Na koniec zawsze pozostaje niedosyt i myśl że coś jeszcze mogliśmy tu
zobaczyć, czegoś nowego doświadczyć.
Ponadto przed dzień naszego wylotu przyjechała fantastyczna 8 osobowa
grupa Polaków. Ludzi w wieku moich rodziców, a rozmawiało się z nimi jak z
rówieśnikami. Przywitanie ”po Polsku” i czuć atmosferę i zżycie ludzi którzy
wychowali się w czasach gdy nie było szklanych wieżowców i walki korposzczurów.
Wybaczcie ale mam wrażenie że socjalnie są zdecydowanie lepszym pokoleniem od
nas. Nie chciałam opuszczać tego miejsca, ale czekają dalsze przygody.
Lecimy na Sri Lankę! Zanim jednak dolecimy, łódka zaczyna nabierać wody na środku oceanu,kapitan mówi że nie ma problemu, trzech mężczyzn wiadrami wylewa wodę a nasze dzieci śpią w najlepsze. Spóźniamy się na samolot do Male, ale jednak nas przyjmują, bilety kupujemy na 20 minut przed odlotem i żegnamy wyspiarskie życie. Za to w Colombo hotel który rezerwowałam 2 tygodnie wcześniej sprzedał nasz pokój. Witaj przygodo!
Życzę Magdzie by odwiedzali ją sami fantastyczni ludzie i by to
miejsce nie traciło swojego klimatu, oraz by Starfish pozostał jedynym Gust
housem na wyspie.