4:30 pobudka, tak by o 5:15 znaleźć się na stacji kolejowej. Pomimo wczesnej pory Nana wstaje uśmiechnięty i chętny do zabawy. Pociąg do Agry odjeżdża o 6:15, kazano nam być o godzinę wcześniej, ponieważ nigdy nie wiadomo czy się spóźni czy tez wyjedzie za wcześnie.
Dziesiątki naszych kilogramów dźwiga Wojtek, ja zaś biorę Nana, wózek i mniejsza torbę. Ładujemy się do rikszy, pomimo iż do stacji mamy tylko kilometr i moglibyśmy przejść tą odległość. Droga to nie równy piasek, trochę kamieni i kilka płytek, a do tego bez względu na porę dnia chodzą krowy, bezdomne psy, dziki, a ludzie leżą po kątem. Stąd nasza decyzja by wziąć riksze. Moto–riksza to zadaszony motor z podwójnym siedzeniem z tyłu. To niesamowity pojazd, w którym właściciel daje ujście swojej fantazji, bo ciężko mówić tu o jakimś guście. Bywają pikowane w karo z wyszywanymi sercami ze skaju, ozdobione firankami i sztucznymi kwiatami. Nie zmienia to faktu, że są bardzo pojemne. Zmieściła się nasza trzy osobowa rodzina, dwie olbrzymie torby, wózek dziecięcy i podręczne bagaże.
Po chwili znajdujemy się w pełnym życia miejscu. Gwar, dym, przepychanki, trąbienie i krzyki. Szukamy „białych”, bo zapewne mają ten sam cel podróży. Widzimy wejście, prześwietlanie bagaży i tuż za taśmą peron. Jesteśmy tak blisko celu a ktoś mnie zaczepia i prosi o bilet. Pokazuję go i czekam na odhaczenie… Jest jakiś problem. Pokazuje mi owy kontroler, iż to tylko rezerwacja elektroniczna, a bilet musze odebrać w kasie (wskazując ręką na schody obok, na których stoi następny mężczyzna). Proszę by oddał mi bilet, gdyż jest to właściwy dokument. Zaczyna się kłótnia, aż puka się w głowę sfrustrowany pokazując, że nic nie rozumiem. Rozkazująco mówi, że mam iść po bilet. W tym samym momencie widzę jak wiele osób przechodzi przez bramkę nie okazując nikomu biletu. Więc pytam, czemu inni nie są sprawdzani. Wojtek znalazł „białego” starszego mężczyznę, prosiłby pokazał swój bilet byśmy mieli porównanie. Ten jednak się spieszy i ginie w tłumie. Szybko, więc uciekam przez bramkę z wózkiem nie patrząc na niego ani nie kładąc bagażu na taśmę. Udało się uwolniłam się od naciągacza i czekam już spokojnie na Wojtka i nasze bagaże.
Było trochę stresu, ochłonęłam i teraz z uśmiechem opowiadam Wojtkowi, że czytałam o takich naciągaczach.Wmawiają komuś, że ma zły bilet lub potrzebuje jakiegoś potwierdzenia np. pieczątki. Zwabiają do swojego biura i tam kasują niebagatelną kwotę lub też przeciągają sytuację tak długo aż pociąg odjedzie mówiąc, że sprawdzają czy są wolne miejsca i tym podobne rzeczy. Po czym proponują wynajęcie ich samochodu, bo kolejny pociąg odjedzie dopiero następnego dnia.
Natan cały czas siedzi grzecznie w wózku i obserwuje przemieszczających się ludzi. Pociąg podjechał 10 minut przed czasem. Niesamowite zaskoczenie, wiedzieliśmy, że jest to pociąg ekspresowy, czyli lepszej klasy, coś w rodzaju naszego Inter City (w końcu zapłaciliśmy za niego całe 4 dolary od osoby. Podjeżdża coś, co w Polsce nawet nam się nie śniło. Po trzy wielkie fotele z każdej strony, przy każdym rozkładana tacka jak w samolocie, dodatkowe trzy oświetlenia z możliwością skierowania na siebie. Rolety w oknach, świeża gazeta na fotelu i możliwość podłączenia telefonu czy laptopa do sieci. Co prawda pociąg nie wyjechał przed chwilą z taśmy produkcyjnej i lata świetności ma już za sobą, co i tak nie zmienia faktu, że w Polsce takich standardów nigdy nie mieliśmy.
Jesteśmy prze szczęśliwi, Nanek już się usadowił koło okna i uśmiechnięty czeka na nas. W przedziale jest około 50 osób i w tym żadnej białej, jadą rodziny, żeńska szkolna wycieczka i inni przeciętni ludzie jak my.
Nagle wjeżdża kelner z wózkiem pełnym butelek z wodą i każdemu rozdaje po jednym litrze. Jesteśmy mile zaskoczeni. Nie dowierzamy własnym oczom roznoszą tacki z ciasteczkami, cukierkami, herbatą i zaraz za tym małe termosiki z wodą dla każdego! Kto by pomyślał, a tyle się naczytałam złego o tych pociągach.
Nana zajada się herbatnikami, a my śmiejemy się z ogłoszeń matrymonialnych, jakie w codziennej gazecie zamieszczają rodzice poszukując małżonków dla swoich dzieci. Tak, mamy XXI wiek i nadal takie rzeczy mają miejsce. Nie zdążyliśmy nacieszyć się naszym małym poczęstunkiem, a wnoszą śniadania. Soczek w kartoniku, ciepłe pieczywo hermetycznie zapakowane, do tego malutkie masło, dżem i … ciężko powiedzieć co… Dwa gorące paszteciki oczywiście wegetariańskie i do tego warzywa na parze nierozgotowane, idealne. Nana zasypia wtulony we mnie a my żałujemy, że podróż trwa tylko dwie i pół godziny, bo dostalibyśmy obiad.
Nic straconego. Jadąc z Jajpuru do Delhi ,mieliśmy 5 posiłkowy obiad, a na deser lody. Wcześniej oczywiście herbatka i przekąski. Nana zaś miał swoja prywatna opiekunkę (10 letnia hinduskę). Czego chcieć więcej…
Nie przeczę temu że w Indiach są zdezelowane, niesamowicie stare pociągi gdzie strach wejść do toalety a ludzie drogę pokonują na dachach. Jednak jest to wizja prosto z National Geographic, bo taki obraz się sprzedaje… Przedstawiam Wam prawdziwy obraz i nikt mi nie powie, że kilka dolarów to luksus dla nielicznych, bo tyle kosztuje dobry pociąg. Tymi z kratami w oknach możecie przejechać się dla swoich własnych doznań i wtedy na pewno będziecie hipsterami ;)