8 września 2014

Najładniejsza wyspa Tajlandii




Podróżujemy po to by poznawać innych ludzi, inne kultury i spojrzeć szerzej na świat, ale jednocześnie chcemy by nasze życie było pełniejsze. Zrozumiałam, że najlepiej czuję się tam gdzie jest "prawdziwe" życie, tradycyjne jedzenie, a ludzie traktują nas "zwyczajnie".

Potrzebujemy się zresetować, macierzyństwo wpędziło mnie w pewien obłęd w dążeniu do ideału. Potrafiłam jednego dnia przygotować 5 różnych obiadów, by popakować je w małe porcje które mroziłam na kolejne dni. Ekologiczny królik z marchewką, ekologiczny kurczak z puree ziemniaczanym z porą, ekologiczne... Wszystko co "załatwiała" mi mama od znajomych hodowców i rolników było przeznaczone dla naszego synka. Króla i władcy któremu tworzyliśmy życie w mydlanej bańce.

Na ponad 8 tygodniowe wakacje wyjechaliśmy dwa miesiące po jego pierwszych urodzinach. W samolocie obejrzał swoja pierwsza w życiu bajkę, po raz pierwszy jadł „dorosłe” potrawy i w końcu zrozumieliśmy, że jesteśmy tacy sami. Tak, nasz syn jest człowiekiem! Do tego potrzebowaliśmy wakacji.

Ko Lanta


Dlaczego zakochałam się w tej wyspie? Nie jestem jedyna, Ko Lanta jest wymieniana jako jedna z 10 najpiękniejszych wysp Tajlandii. Zważywszy na to że jest tu ponad 500 wysp to duże wyróżnienie, pięć innych wysp z listy jest w jej najbliższym sąsiedztwie, a mimo wszytko nie są one zadeptane masową turystyką. Właściwie wcześniej nawet o niej nie słyszeliśmy, a znaleźliśmy się tu dzięki rekomendacji pewnej szwedzkiej rodziny którą poznaliśmy w samolocie z Delhi do Bangkoku.

Zaczęłam tu oddychać, rozumieć nasze dziecko, traktować je na równi z nami. Nie przejmowałam się tym co powiedzą inni. Natan zaczął jeść to co my, lepiej spać i stale był uśmiechnięty. Nie namawiałam go do snu, nie prosiłam, zasypiał wszędzie bez marudzenia i płaczu. Na motorze, na plaży, w wózku czy w hamaku.

Ko Lanta, to wyspa która jest na wskroś prawdziwa, niekomercyjna. Jedzenie kupujemy na targu jaki jest otwierany tylko na trzy godziny w ciągu dnia. Sprzedają tu gospodynie domowe, nie restauratorzy. Rezygnujemy z domków które rezerwowaliśmy przez internet, ponieważ nie chcemy korzystać ze śniadania „kontynentalnego” w formie bufetu. Od początku dnia mamy zamiar czuć jak żyje ta wyspa, dlatego jemy razem z tubylcami codziennie w innej chatce, to chińską zupę, to naleśniki, krewetki i ośmiornice, czy też makarony. Mamy babcie która codziennie na nas czeka z naleśnikami bo Natan, aż piszczy by je zjeść, co niezwykle ją cieszy, bo zachowuje się tak samo jak jej wnuczek. W domu obok zostawiamy nasze pranie, wieczorem będzie czyste i wyprasowane. To prawdziwy luksus na tak długich wakacjach, nie siedzę wieczorami by szorować skarpetki tylko popijamy drinki na leżakach przed domkiem gdy synek słodko śpi.

Hotel na Ko Lanta


Po 2 dniach na wyspie postanowiliśmy szukać innego zakwaterowania, już wiemy że nie szukamy śniadania w cenie, z domku ma być wyjście na plaże i ciepła woda pod prysznicem. Trzy proste wymagania i rzecz jasna ma być tanio. Siedzimy w porcie i rozmawiamy o tym, gdy zaczepia nas pewien tubylec oferując swoją pomoc w kwestii zwiedzania wyspy. Mamy jednak naszego tuk tuka i sami jeździmy po wyspie, ale dzielimy się z nim naszym postanowieniem. Po chwili już jedziemy za jego skuterem i metodycznie zajeżdżamy do każdego hotelu jaki jest przy drodze. W ten sposób odwiedzamy miejsca które nie reklamują się w Internecie lub też mają wolne domki w atrakcyjnych cenach.



Pod koniec dnia biały domek z niebieskim dachem, zamieniliśmy na turkusową chatkę z nieziemskim widokiem. Pomiędzy domkami rosną drzewa z nieznajomymi, ale jadalnymi czerwonymi owocami, do dyspozycji mamy niewielki basen i wyjście na plaże,… pustą, wielką plaże! Kompleks jest prowadzony przez tajską rodzinę. Nikt nie mówi po angielsku, wiec gdy ustaliliśmy cenę 30 zł za dobę to nie do końca byłam pewna czy to prawda. Właściwie dopiero w dniu wyjazdu w to uwierzyłam gdy starsza pani nie chciała przyjąć nawet napiwku którym chcieliśmy się odwdzięczyć za codzienne sprzątanie i rodzinną atmosferę. 












Tuk tukiem po wyspie


Całą wyspę zwiedzamy jeżdżąc wypożyczonym tuk tukiem (20 zł za dobę) .To cudowny wynalazek, niby zwykły motor ale zadaszony ,a ponadto jest wystarczająco dużo miejsca byśmy jeździli z rozłożonym wózkiem gdzie zasypia Natan, a ja leżę obok na długiej ławce. Mogę tak bez końca, jeździć patrząc na bujną zieleń, wijąc się serpentynami w górę. Na drogach jest bardzo mało aut, większość pojazdów do skutery, czuje się bezpiecznie i beztrosko. Benzyna jest dostępna prawie we wszystkich sklepach przy drodze. Nie raz zatrzymujemy się przy starej chacie zbitej z kilku desek, skąd wybiega dziecko z pełną butelką paliwa. Bez słów, jak byśmy nie mogli o nic innego zapytać, wlewa zawartość do baku. Po drodze widzimy stertę kokosów z którymi pewien mężczyzna próbuje się uporać. Stajemy by kupić jeden z nich, niestety mężczyzna nie mówi po angielsku, ale ludzkie gesty powodują, że biegnie do rozwalającej się chaty i przynosi nam otwartego przed chwila kokosa, wkłada rurkę, przytula Natana i nie przyjmuje ani grosza, tylko ciepło się uśmiech.

Wolniej i pełniej 


Rzeczywiście zaczynam odczuwać ze wolniej oddycham, niczym się nie przejmuje, mamy czas i wreszcie mamy prawo go marnować. Jemy z tubylcami w przydrożnych chatach, leżymy na plaży, próbujemy nowych potraw. Nawet nie korzystamy z atrakcji jakie oferuje wyspa. Nie zwiedzamy jaskini, nie uczestniczymy w kursach kulinarnych, nie nurkujemy. Całe dnie rozmawiamy, relaksujemy się przy tajskim masażu i chłoniemy naturę która nas otacza. Wyszukujemy małe galerie sztuki i poznajemy tutejszych artystów. 

Klimat tego miejsca tworzą przede wszystkim ludzie, którzy wywodzą się z różnych grup etnicznych. Jedną z nich jest Chao Ley czyli cyganie morza, niezmiennie żyjący według starych zasad, podtrzymując swoją kulturę i praktykując tradycje. Egzystują oni w harmonii z muzułmanami i chińskimi mieszkańcami wyspy. Dzięki czemu nadal istnieją miejsca nienaruszone przez turystykę, wiele rodzin dalej utrzymuje się z plantacji kauczuku, połowu krewetek i rolnictwa.

Niezwykle urokliwe miejsce na wyspie to stare miasto zlokalizowane przy porcie, wraz z długim drewnianym molem, ale tu też jest cicho i spokojnie. Jest grudzień, w Tajlandii to najwyższy sezon turystyczny, a ja mam wrażenie jak byśmy byli tu sami. W ciągu siedmiu dni dwa razy padał deszcz, jednak chwilowa ulewa w temperaturze ponad 20 stopni w grudniu to prawdziwa przyjemność. Jedziemy wzdłuż knajpek, barów i małych sklepików raptem kończy się droga są już tylko wysokie palmy schylające się do wodą. 

Zachodzimy do ostatniej chatki którą własnoręcznie zbudował pewien Francuz. To kawiarnia, ziszczone marzenie właściciela i odskocznia od rzeczywistości, czuć że jest szczęśliwy bo strasznie tym zaraża. Jest właścicielem i jedynym pracownikiem. Wyciska dla nas soki, parzy kawę i jednocześnie rozmawia przez Skypa ze znajomymi. Zaczynam myśleć czy to możliwe... Czy możliwe jest rzucić wszystko i zamieszkać w takim miejscu. W domu na balach z drewnianym tarasem na wodzie. To niezwykłe! podziwiam takich ludzi za odwagę i zastanawiam się czy sama bym tak potrafiła.


Jak się tu dostać


Tanie linia Air Asia posiadają połączenia z Bangkoku do Krabi, gdzie dalej należy przesiąść się w darmowego busa do Ao Nang i złapać tam prom do Ko Lanty. Prom działa jednak tylko od listopada do kwietnia, czyli w najwyższym sezonie kiedy to jest najlepsza pogoda.

Jak się stąd wydostać ;)


Zakochałam się w tym miejscu i stale wracam pamięcią do tych beztroskich chwil, patrząc na obrazy które tam kupiliśmy, siedząc w hamaku który jest sercem naszego domu. Spędziliśmy tu tydzień i mam wrażenie że to zdecydowanie wystarczy. Zawdzięczam tym chwilom prawdziwe wyciszenie, kontakt z naturą, i spojrzenie na normalność życia innych ludzi. To prawdziwe wakacje, cudowne miejsce dla rodzin z dziećmi, dla ludzi którzy chcą zwolnić i obcować z nieskażona turystyką naturą. Jednak zaczyna być za spokojnie w mojej głowie, a z Ko Lanty bardzo łatwo i tanio można dostać się na inne wyspy.

Płyniemy na  :

- Phi phi
- Phuket

Dla tych co lubią przewodniki, ale i wiele cennych informacji, odnośnie cen i poruszania się znajdziecie na stronie wyspy Kho Lanta.

W czasie tych wakacji robiliśmy niewiele zdjęć, przez co niestety ale liczne chwile i piękne miejsca pozostają tylko w naszych głowach. Momenty w których podniosłam aparat możecie zobaczyć poniżej, dadzą one pewien obraz "naszej" wyspy.







Prom z Ao Nang do Ko Lanta




Naj naj naj  <3
























6 komentarzy:

  1. Wow! Niesamowite zdjęcia i opis! Aż chce się tam być....

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje, sama chętnie wracam tam myślami :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne zdjęcia! Przy której plaży mieściła się Wasza turkusowa chatka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://www.booking.com/hotel/th/salatan-resort.pl.html?aid=7344287;label=sppctrip-hotel-1005258_xqdz-85f5d35a6d62351285ce80b55574b94f_pool-com_slice-99999;sid=240518d42fe4de4fc4a20d0a2a3e0551;dcid=4;checkin=2014-12-23;checkout=2014-12-27#availability To jest nasza chatka :) znalazła ją jedna z czytelniczek bloga. Jak widać są już dostępni przez internet, Co jak widać ma też wpływ na cene noclegu

      Usuń
  4. W Salatan Resort, to mieszkaliście po przeprowadzce czy przed? :) Właśnie szukam takiej chatki z plażą i hamakiem, a niebawem ruszamy z dwulatkiem na Koh Lantę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Salatan był naszym drugim domkiem czyli już po przeprowadzce :) Plaża tu praktycznie zawsze była pusta, ale niestety bez hamakowy. Udanej podróży życzę.

      Usuń

Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy