15 grudnia 2016

Dziewicze Życie w dolinie Vinales - Kuba


Punkt widokowy na dolinę Vinales


Wiele osób przyjeżdżających na Kubę zwykle ląduje w Hawanie lub Varadero i zastanawia się czy wartko jechać na zachód wyspy do Vinales. Zapewniam że warto, pomimo dość ciężkiej i kosztownej podróży jest to miejsce konieczne do zobaczenia. Niewielkie miasteczko położone w centrum historycznego regionu uprawy tytoniu przeniosło nas w czasie i to w najlepszej formie jaką można sobie wyobrazić. 


Po wylądowaniu w Hawanie od razu zaczęliśmy szukać taksówkarza, który zgodziłby się zawieść nas do Vinales za 70 dolarów, choć standardowa cena to 130 dolarów. Zajęło to nam sporo czasu, rozmawialiśmy z ponad 20 kierowcami, aż dopięliśmy swego. W delirycznej radości wsiedliśmy do starej łady z szemranym kierowcą, który niesamowicie przypominał Anthony'ego Bourdaina. Bez rezerwacji noclegu wyruszyliśmy w trzy godzinną drogę do Vinales, w skwarze, bez klimatyzacji ale za to z pięknymi widokami. 


Lotnisko w Hawanie gdzie wszystkie pracownice noszą kabaretki lub inne "ozdobne" rajstopy ;)

Hawana - Vinales , 200km w starej ładzie bez klimatyzacji, ale z Anthony Bourdain.

Na miejscu, gdy tylko przekroczyliśmy granice miasteczka zaczęliśmy pytać ludzi o nocleg. Okazało się że niemal każdy dom posiada pokoje do wynajęcia dla turystów, więc mieliśmy w czym wybierać. Zatrzymaliśmy się w pierwszej z brzegu chacie gdzie w pokoju była klimatyzacja, biała pościel i czysta łazienka, gdyż wynegocjowałam dobrą ceną otrzymując jeszcze śniadania gratis. Zaś gdy weszliśmy na dach, dzieci zaczęły biegać w pierwszych kroplach deszczu krzycząc że jest tu pięknie i chcą zostać. Prawdziwie wycieńczeni po długiej podróży łącznie trwającej prawie całą dobę, nie mieliśmy ochoty dalej szukać. Licząc od godziny 4 rano gdy to wsiedliśmy do samolotu w Ekwadorze, następnie przesiadka w Kolumbii, przylot do Hawany i ostatecznie droga do Vinales rozklekotaną ładą. Ach czego nam trzeba jak nie tańcu w ciepłym deszczu. A jednak czegoś..., gospodyni przywitała nas orzeźwiającym mojito, a dzieci poczęstowała świeżo wyciśniętymi sokami z mango rosnącego na podwórku. Nie zważając na deszcz, który spływał do naszych szklanek dalej biegaliśmy  po dachu zachwycając się widokami i naszym szczęściem do ludzi i miejsc, które spotykamy na swojej drodze.

Na dachu naszej Casa Particulare <3


Widok z naszego tarasu w Vinales

Następnego dnia rano wyruszyliśmy na konną wycieczkę po okolicy. Dostaliśmy z Wojtkiem po jednym koniu tak by każde z nas zabrało dziecko przed siebie. Lokalny przewodnik, który więcej miał z farmera niż przewodnika, obiecał pokazać nam wszystkie uroki tego intrygującego regionu. Tak też spędziliśmy 4,5 godziny w siodle. Dolina Vinales słynie z najlepszego tytoniu na Kubie, który podobno zawdzięcza swój aromat niezwykle żyznej rdzawo-czerwonej glebie. Uprawa odbywa się wyłącznie przy użyciu tradycyjnych metod, przez co na każdym kroku zauważamy zaprzęgnięte na polach woły i proste narzędzia rolnicze. 

Zwiedzając mała rodzinną plantacje wstąpiliśmy do Casa de Tabaco - chaty pokrytej strzechą gdzie przechowywane są i suszone liście tytoniu. Plantator chętnie wytłumaczył nam na czym polega produkcja i sposób zawijania cygar z dumą oznajmiając że jego receptura jest unikalna i wyjątkowa gdyż każda rodzina ma własną miksturę przekazywaną z pokolenia na pokolenie, cenną i strzeżoną niczym receptura Coca Coli ;) Mianowicie wysuszone liście wkłada do dużej beczki, dodając wody,cynamonu, miodu, cytryny, cukru i rumu! To wszystko podgrzewa się do odpowiedniej temperatury, następnie sfermentowane i ponownie wysuszone liście przygotowuje się do skręcenie. Ponoć cała nikotyna znajduje się w głównej łodydze liścia. Dlatego usuwa się ją by cygara nie były, aż tak szkodliwe. W ten sposób spróbowałam swojego pierwszego i ponadto beznikotynowego cygara w życiu, dodatkowo właściciel posmarował jedną końcówkę (tą którą bierze się do ust) miodem co sprawiło je chyba jeszcze bardziej "zdrowym" ;) Podobno zwyczaj ten zapoczątkował sam Che Guevara. 







Ruszamy dalej na grzbietach naszych koni które, dzieci stale poganiają wołając "Kawajjjo" ( caballo - znaczy koń po hiszpańsku). Powolnym tempem jaki idealnie odzwierciedla ciszę i naturę tej rolniczej miejscowości szliśmy pomiędzy majestatycznymi mogotami. "Mogotes" to przysadziste skały wapienne wtopione w zieleń które jak pomniki przyrody wyrastają z jaskrawo zielonych pól upiększając niezwykły park krajobrazowy w Vinales jaki został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Z czasem pola tytoniu zmieniły się na pola trzciny cukrowej, a nasze konie pokonując niewielkie strumyki i wzniesienia wiozą nas na plantacje kawy. Kolejny przystanek i czas degustacji miejscowej kawy, lokalnych drinków i ananasów zerwanych prosto z krzaka.


Przerwa na trzcinę cukrową




Wyprawa na koniach przez dolinę Vinales

Po lekcji z przetwórstwa kawy czas na kąpiel w rzece, która okazała się najlepszą częścią dnia dla naszych dzieci. Zupełnie nie przygotowani, bez strojów kąpielowych i ręczników wskakujemy do wody wraz z naszym przewodnikiem który na piersi ma wytatuowaną podobiznę Che Guevary. Był to doskonały pomysł na orzeźwienie w ten upalny i wilgotny dzień, i tak jak na wsi nikt się nie przejmuje mokrą bielizną, czy brudnymi ubraniami. Po chwili wskakujemy dalej na konie chcąc poznać głębsze zakątki doliny. Wchodzimy do jednaj z wielu tutejszych jaskiń, ale poznajemy ja tylko powierzchownie i ruszamy na upragniony punkt widokowy puki nie zaszło jeszcze słońce.


Punkt widokowy na dolinę Vinales

Po całym dniu konno bolało nas wszystko, ale zachwyceni miasteczkiem nie mogliśmy usiąść w naszej casa particulare. Zjedliśmy jedynie tradycyjny obiad przygotowany przez gospodynię, który składał się z zupy z czarnej fasoli, chipsów własnego wyrobu, świeżych ryb i na deser obowiązkowo półmiski owoców mango, ananasa i papai. Ponadto od rana do wieczora nasz dzbanek z koktajlem z regionalnych owoców był stale wypełniany, podobnie jak lodówka w pokoju z piwem i wodami. Nie wiem jakim cudem zawsze trafiamy w tak dobre ręce. Najedzeni wyruszyliśmy do miasta. 

Tradycyjne, parterowe domy w Vinales, gdzie na każdej werandzie stoją bujane krzesła








łapiemy stopa ;)


Lokalny klub w Vinales z muzyką na żywo

Trzeciego dnia w Vinales zupełnie przypadkiem zaczepiliśmy rolnika po-wodzącego bryczką prosząc o podwiezienie nas do znanego malowidła inspirowanego twórczością Diego Rivery. 120 - metrowego muralu przedstawiającego ewolucję życia na Ziemi. Szczerze nie zrobiło ono na nas wrażenia a nawet wręcz przeciwnie. Mural de la Prehistoria został wykonany na życzenie Fidela Castro w latach 60 ubiegłego wieku i malowało go aż 15 artystów przez 5 lat na zboczu tego pięknego mogotu.

Murale de la Prehistoria





Szybko spodobała nam się jazda starą bryczką, więc uzgodniliśmy z powożącym krótką wycieczkę na co ten z przyjemnością przystał za niewielkie pieniądze. Zaangażowany pan chciał pokazać nam całe piękno jego miejscowości co chwilę zeskakując z powozu i przynosząc nam plony żyznych ziem. Po raz pierwszy zobaczyliśmy jak rosną bataty i nawet powiedziałabym że są to ładne drzewka ;) Jose wyrwał dla nas czerwone ziemniaki i kazał dać gospodyni Casy by przyrządziła z nich chipsy. Kolejny przystanek zrobiliśmy na żucie kawy, po czym Jose wyciągną spod siedzenia wielką maczetę i jednym ruchem skosił część imponującego gniazda termitów. Zaniemówiliśmy widząc miliony termitów nerwowo biegających po swym zagrożonym królestwie. By tego było mało Jose przystawił swoja dłoń do odciętego termitiera by tysiące rozzłoszczonych stworzeń obeszło jego rękę aż po ramię. Ku naszemu zdziwieniu dzieci zafascynowane termitami także chciały odczuć aparaty gryzące tych owadów pozwalając im na przemieszczenie się z Jose na ich dłonie. 


Jose na plantacji kawy, batatów i z termitami

wiejskie życie Vinales


Dalej już było jeszcze piękniej... kolejne punkty widokowe, zwierzęta i obłędnie spokojna zieleń. Zupełnie nie dziwi mnie fakt, że wielu Kubańczyków uważa ten region za najpiękniejszą część ich wyspy. Pomimo turystów niezmiennie czuć tu ducha zamierzchłych czasów i nieskażoną nowoczesnością naturę. Prawdziwie odpoczęliśmy i były to dni pełne rozkoszy dla oczu i ukojenia dla naszych zmysłów. 



Żegnamy Vinales i najpiękniejszą taksówką jaką w życiu jechałam ruszamy do Boca de camarioca.




16 komentarzy:

  1. Nie wstyd Ci babo jechać do biednego kraju i " negocjować " cenę wśród ubogich ludzi.....zamiast kupowac kolejną kiecke, lub piatego loda rozwydrzonym dzieciakom mogłabys dać zarobić tym ludzim....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brawo, uwielbiam komentarze tego typu które pisze "pani" ukryta za szklanym ekranem, więcej odwagi proszę! Proponuje czas i energię wykorzystać na to by się uśmiechać :)

      Usuń
  2. Uwielbiam takich ludzi jak pani, co poza swoje podwórko nosa nie wychylają przez co i rozwydrzone, nieokiełznane dzieci mają. Więc wyjaśnię Pani że w tym biednym kraju pracownik budowlany zarabia 25$ miesięcznie wiec 70$ zamiast 130 za 400 km drogi jednego dnia, to rewelacyjna oferta dla obu stron. Na tym polega świadome negocjowanie ceny. Pozdrawiam serdecznie i nie życzę sobie komentarzy na temat moich dzieci. Patrycja

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuje Asiu :* W tej podróży nie braliśmy żadnych dodatkowych szczepień, ponieważ nie były one wymagane. Ponadto Kuba jest znana jako kraj z najlepszą służbą zdrowia na świecie, przez to że nie jest zdominowana przez żadne lobby farmaceutyczne. Na szczęście nie musieliśmy tego sprawdzać ;) i oba kraje zwiedziliśmy bez żadnych dolegliwości. Pozdrawiamy gorąco :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  6. Proszę Pani, ja również pokazuje dzieciom swiat, zeby były obyte, znały inne kultury i obyczaje, nauczyły sie jezyków obcych.....ale " negocjacje" w biednym kraju ( a jak sądze nie jest Pani uboga " to pokazywanie dzieciom że można gorzej traktować biednych...takkk z rozwydrzonych dzieci wyrastają roszczeniowi dorośli......

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wie pani,prosze pani, sama tez sie targuje bo mam to we krwi,ale jestem typowa toksyczna osoba i muszę prosze pani,truc anonimowo.Wstydz sie anonimowy!!!!!!!Patrycjo przecież ty pokazujesz tanie rodzinne podrozowanie.Jezeli ktoś zainteresowany czyta uważnie,to zrozumie ze oprócz pięknych zdjeć i ciekawych opisów miejsc Waszych podróży,dajesz wskazówki jak można taniej podróżować.My podróżując po świecie,tez sie targujemy bo targowanie sie jest ogólnie przyjęte..Zaden sprzedający nie da sie oszukać,przeciwnie wytargują super cenę,z której i kupujący tez jest zadowolony.Patrycjo życzę Wam pięknych świat Bożego Narodzenia,spedzonych w gronie rodzinnym,a w Nowym Roku 2017 zdrowia,miłości i wielu ciekawych podróży./tym razem podpisze sie anonimowo/

      Usuń
  7. Powiało zazdrością..;)))Jak jest się czym chwalić to czemu tego nie robić :) Widać, że są szczęśliwi, boli?;p :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Od czasów Mistrzostw w Katarze czytam Pani Bloga, Jest cudowny.
    Mariola z Elbląga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje baaardzo Mariola i pozdrawiam ciepło :*

      Usuń
    2. Sama z rodziną dużo podróżuję, ale tak opisywać to co się zobaczyło to majsterszyk.
      Pozdrawiam Mariola

      Usuń
    3. Dziękuje Mariola i podrawiam gorąco
      Patrycja :*

      Usuń
  9. Czy mogłabym Pani podać namiary na tę cudowną Casę? :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy mogłabym Pani podać namiary na tę cudowną Casę? :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Niestety Klusia, tak jak pisałam była to pierwsza z brzegu Casa w jakiej zostaliśmy. Nie wiem czy się ogłaszają w internecie. Jedyne co mogę pomoc to lokalizacyjnie jest ona niemal na samym początku miasteczka, jadąc ze strony Hawany.

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy