W czerwcu 2016 roku poza zwiedzaniem Kuby, zaplanowaliśmy również spędzić siedem dni w jednym z krajów Ameryki Południowej, za względu na to, że byliśmy stosunkowo blisko, a każdy kraj tego kontynentu przyciągał nas niewidzialnymi mackami. Wypadło na Ekwador. Niewielkie państwo pełne różnorodności, gdzie znajdują się zarówno majestatyczne Andy, dorzecze AMAZONKI, jak i egzotyczne wyspy Galapagos oraz piaszczyste plaże wybrzeży Oceanu Spokojnego.
Zaplanowałam podróż aleją wulkanów by spełnić marzenie syna i pokazać mu najwyższy na Świecie czynny wulkaniczny stożek - Cotopaxi. Pragnęliśmy także stanąć na równiku (Ecuador - po hiszpańsku znaczy równik) i kilka dni spędzić w stolicy Quito położnej na prawie 3 tysiącach m.n.p.m w Andach. Zbudowanej na ruinach miasta Inków w całości wpisanej na Światową listę UNESCO.
Dzień po zakupieniu przez nas biletów lotniczych z Hawany do Quito, Ekwador nawiedziło tragiczne trzęsienie ziemi. Do naszej podróży pozostało dwa miesiące i nie byliśmy pewni czy to bezpieczny kierunek. Monitorowaliśmy media, które pokazywały iż region jaki planujemy zwiedzać nie uległ zniszczeniom, mimo to myśl o 413 osobach które zginęły i ponad 3 tysiącom rannych w tak niewielkim kraju strasznie nas przytłoczyła.
Gdybym leciała sama z mężem, z pewnością spełniłabym jedno ze swoich marzeń wstępując do grupy wolontariuszy w kraju dotkniętym katastrofą. Będąc studentką wielokrotnie szukałam takiej możliwości w krajach trzeciego świata, jednak wtedy nie było mnie na to stać. Teraz mogliśmy na własny koszt dotrzeć do potrzebujących, ale niestety nie z dziećmi. Nie mogliśmy narazić ich na ewentualne zakażenie, choroby i trud związany z tak olbrzymią żałobą.
Kontaktowaliśmy się ze znajomym piłkarzem z Kataru który jest Ekwadorczykiem i mieszka w stolicy by pomógł nam zdecydować czy przylot do Quito będzie bezpieczny. Amerykańskie służby sejsmologiczne (USGS) podawały że sobotnie trzęsienie Ziemi miało siłę 7,8 w skali Richtera, a po nim wystąpiło ponad 230 wstrząsów wtórnych. Ponadto istniało zagrożenie tsunami. Carlos jednak zapewniał nas że Quito jest bezpieczne i z pewnością nam się spodoba.
Do ostatniej chwili nie byliśmy pewni naszego wyjazdu, choć intuicja mówiła mi że wszystko będzie dobrze i musimy tam lecieć. Zdawałam sobie sprawę, że jako turyści również napędzamy gospodarkę, która obecnie potrzebuje wsparcia. Tak też odczuliśmy to na miejscu, zaraz po zameldowaniu się w Hotelu. W życiu nie spotkaliśmy tak przemiłego, pomocnego i zaangażowanego właściciela hotelu jak Christian.
Nasz Hostel mieścił się w centrum Quito i plan mieliśmy dość prosty.
- Po pierwsze wjechać wyciągiem na wulkan Pichincha,
- po drugie stanąć na równiku w Mitad del Mundo,
- po trzecie pospacerować po centrum zwiedzając neogotycką katedrę którą widzimy z dachu naszego hostelu.
- Ponadto jeśli starczy nam czasu w trzy dni jakie mamy w stolicy, to odwiedzimy jarmark wyrobów rzemieślniczych i przepiękny ogród botaniczny
Christian przyznał że to dobry plan i po chwili wydrukował nam mapę centrum stolicy na której zaczął kreślić najważniejsze punkty, z tyłu zaś rozpisał środki transportu jakimi tam dotrzemy. Następnie poprosił o mój telefon by zgrać mi niezwykle przydatną aplikacje o nazwie maps.me. Darmowe, szybkie i niewymagające połączenia z internetem mapy z nawigacją krok po kroku, uwielbiam tą aplikacje! Christian przede wszystkim zaznaczył nasz hotel, a następnie popularne turystyczne punkty i powiedział że za 30 min niedaleko hotelu, pod kościołem zbiera się grupa chętnych turystów którą nieodpłatnie prowadzą ekwadorscy przewodnicy po wszystkich atrakcjach w centrum miasta.
Brzmi zachęcająco, a wiadomo że nikt lepiej nie opowie Ci historii miasta niż tubylcy. Wychodząc jednak z hotelu dostaliśmy głupawki ze szczęścia. Po wilgotnej Kubie i ciężkim powietrzu Hawany, zaczęliśmy łykać czysty, rześki tlen jak narkotyk. Dzieci tańczyły na chodniku, a ilość pozytywnych bodźców tak w nas uderzała że szliśmy przed siebie zapominając o zaplanowanej wycieczce. Od ulicznych kucharzy kupiliśmy śniadanie, dalej świeże soki i owoce. Wszystko niesamowicie tanie i tak samo pyszne. Naładowani endorfinami pojechaliśmy na wyciąg Teleferico, by od razu poznać panoramę miasta w którym się zakochujemy.
Wszędzie mijają nas uśmiechnięci ludzie i trudno odczuć by kraj był w żałobie, choć sami podświadomie szukamy śladów katastrofy. Właściciel hotelu przed wyjściem powiedział nam że jeśli będziemy chcieli jechać gdzieś taksówką to powinniśmy zapłacić około 3$ tak by pomóc taksówkarzowi, zaś normalna cena dla Ekwadorczyków wynosi od 1- 2$ niemal w każde miejsce Quito które zaznaczyliśmy na mapie. Mimo to korzystamy z autobusu by być bliżej mieszkańców i postarać się ich lepiej poznać.
Wulkan Pichincha |
w kolejce Teleferico na wulkan Pichincha |
Ściana zieleni w samym centrum Quito, jest odzwierciedleniem tego miejsca - czyste, zielone i piękne |
Wesołe miasteczko przy wyciągu Teleferico zatrzymało nas na resztę dnia w Quito |
Granadilla obłędnie pyszna, podobna do marakui ale większa. Po prawej za to ciepłe lody jak pianki okropne, ale wyglądają ciekawie ;) |
W parkach, na ulicy, na każdym kroku w Ekwadorze można kupić świeże i wyśmienite owoce. Włącznie z truskawkami i czereśniami |
Eliksiry młodości, leki na wszystko, z pewnością bez glutenu i mleka ;) prosto z ulicy Quito |
Jedzenie w Ekwadorze bardzo przypadło nam do gustu choć często wolelibyśmy nie wiedzieć o jego kaloryczności. Zdecydowanie zakochaliśmy się w Ceviche - to zimna zupa na bazie cebuli, pomidorów i cytrusów z masą krewetek, małż i ryb. Niemal do każdego dania podawano awokado, choć kuchnia Ekwadorska jest znana z dużej różnorodności składników, owoców takich jak marakuja, papaja, banany, najlepsze owoce morza, krewetki, i wiele odmian ryb. Co ciekawe czasem miałam wrażenie jak by przypadkowo wkładano wszystko co jest pod ręką do naszego talerza, po czym okazywało się że popcorn z suszonymi bananami, rybą, ciecierzycą, cebulą, pomidorami, awokado,.... polany słodko kwaśnym sosem i kropelka najostrzejszego sosu "jai" jest naprawdę świetny!
Jedna z najbardziej niezwykłych i kontrowersyjnych dań w Ekwadorze to z pewnością pieczona świnka morska. Wstyd się przyznać i z pewnością wielu właścicieli tych małych zwierzątek się oburzy, ale musieliśmy spróbować... To właśnie są podróże..., nowe smaki, inne kultury, ciekawość Świata. Przyznam że cuy smakuje całkiem dobrze, jest to delikatne, miękkie i nietłuste mięso, w smaku przypomina trochę kuropatwę.
Ponadto podróżowanie po Ekwadorze jest bardzo tanie. Zaczynając od jedzenia w lokalnych restauracjach,gdzie na klasyczny obiad składa się zupa, drugie danie, sok i deser mniej więcej w cenie 3$. Transport autokarami, a nawet taksówkami to również kilka dolarów amerykańskich, podobnie jak i nocleg który w przyzwoitym hostelu może wynieść 5$. Czyż to nie raj dla backpackingów ;)?
|
Proponuje podczas podróży po Chinach skosztować psa...najsmaczniejsze są głupiutkie yorki ....( wczesniej należy koniecznie pokazać dzieciom zdjęcie pupila który został w domu )
OdpowiedzUsuńMusisz mieć bardzo smutne i nieszczęśliwe życie,że takimi komentarzami chcesz je sobie ubarwić. Po co Ty to piszesz,czy naprawdę uważasz,ze osoby czytające ten blog tego chcą? Wszyscy mamy Twoje wypociny głęboko gdzieś.Wchodzimy tu dla TWÓRCZEJ MAMY nie dla Ciebie, wiec jeśli aż tak bardzo zżera Cię zazdrość to po prostu zrób coś z własnym życiem. Pokieruj nim tak aby być szczęśliwym człowiekiem,dla którego jedyną karmą nie bedzie tylko obrażanie innych. I nie zaśmiecaj więcej tego miejsca,bo karma zawsze powraca ze zdwojoną siłą. Żegnaj anonimie...A Tobie Patrycjo sle usciski i pozdrowienia dla calej rodziny i pieska.Wspaniały blog.Agnieszka
UsuńKtos tu ma zadatki na psychopate!!! Proponuje psychoterapie bo wyglada to niebezpiecznie. Rodzice cie bili?
UsuńJak zwykle barwny komentarz :P
OdpowiedzUsuńZawsze się jakaś sfrustrowana i zazdrosna maruda znajdzie niestety.
OdpowiedzUsuńJa Wam też zazdroszkę ale tak pozytywnie ;)
pozd
Magda ze Słupska
Pewnie sie narażę, ale troche sie zgadzam z anonimusem...blog jest mierny...ni to podrózniczy ( bo opisy miejsc to sobie w popularnym przewodniku typu Pascal czy Michelin można znaleść, ) ni to rodzinny ( bo cały czas zdjęcia jakiegoś dzieciaka sie przewijają ) ...ni to wspomnieniowy...bo wspomnień nie pokazuje sie całemu światu...zdjęcia też nie powalają...autorka w butach na obcasie na wychudzonej szkapinie......no ale nie będę sie czepiać, czasami ludzie robia takie blogi z nudy i bezczynności a inni je czytają z tego samego powodu ;-)
OdpowiedzUsuńJesli byś uważnie przeczytała ten blog to wiedziałabyś, że pełni on rolę przede wszystkim pamietnika Twórczej mamy. Skoro Ci się on nie podoba,skoro nie traktujesz go jak przewodnika popularnych miejsc to po prostu go nie czytaj a tym bardziej go nie oceniaj,bo nikt z ludzi czytajacych ten blog nie robi tego pod przymusem wiec i Ty również masz prawo wyboru i wybierz taki, ktory będzie Ci się podobał.A przy okazji jeśli byłby to rodzinny blog,to jak Twoim zdaniem miałby on wyglądać bez zdjęć dzieci. Czy Twoim zdaniem dzieci nie należą do rodziny? Patrycjo, jestes przepiękną i wspaniałą mamą dwójki wspaniałych dzieci. Mam nadzieje, ze nie przejmujesz się takimi komentarzami jak powyżej. Zazdrość kobiet czaśmiecaj nie zna granic. Piszę to ja,szczęśliwa kobieta.Agnieszka.
OdpowiedzUsuńale tu nie chodzi o to czy ktos z komentujących jest szcześliwą żona i matką ...chodzi o to ,ze blog jest kiepski...jak ktos wejdzie i przeczyta rzeczy żywcem skopiowane z przewodnika lub inne mało znaczące wypociny i troche fotek talerzy z jedzeniem.( mniej lub bardziej egzotycznym ) to jest zawiedzony jakością tej stronki ...
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Pani Blog Pani Patrycjo! Niech Pani to nadal robi, bo czytają go ci, którzy chcą poznać świat z innej strony niż z folderów Biur Podróży.
UsuńMariola z Elbląga
Dziękuje :*
Usuń