26 lutego 2016

Mirissa hills




Kolejny przystanek na naszym Cejlonie to Mirissa. Mówi się, że Marco Polo gdy odwiedził tę wyspę o kształcie łzy w 14 wieku to opisał ją jako „Undoubtedly the finest Island in the world” [ Bez wątpienia najlepsza wyspa na świecie]


Zdecydowania brakuje nam czasu. Ustaliłam zbyt intensywny plan, a te miejsca aż krzyczą by stanąć i zwolnić. W szczególności na wybrzeżu kraju gdzie odnaleźliśmy swoją zieloną enklawę, totalny relaks w możliwie najlepszym wydaniu. Wręcz nie wierze że tu jestem, w miejscu z moich snów, hotelu Mirissa hills.





Mój dom


Już tłumaczę dlaczego to moje miejsce. Jakieś osiem lat temu dostałam od rodziców swój własny kawałek ziemi co naturalnie pobudziło we mnie chęć wymyślenie swojego idealnego domu. Tak też zrobiłam, oczywiście tylko na papierze. Narysowałam dom w kształcie litery U z olbrzymimi przeszkleniami, centralnie usytuowanym salonem i otwartą kuchnią, w bocznych skrzydłach osadziłam sypialnie i łazienki z widokiem na prostą minimalistyczną zieleń.

Dziś tu jestem, wewnątrz, w projekcie moich marzeń. Zgadza się wysokość okien, podłogi, posadzki, wanna z widokiem,… nie marzyłam tylko o basenie, bo polski klimat temu nie sprzyja, ale cały kształt jest mój. Chodzę po salonie jak bym była u siebie. Czytam książkę na leżance wśród wszystkich odcieni nieba i wdycham marzenia.




 Już na wejściu kelner powitał nas koktajlami. Na wejściu tzn, zanim wnieśli torby do pokoju to ja już byłam w wannie. To miejsce jest magiczne i trudno mi to wytłumaczyć, to po prostu się czuje. Atmosfera sprzyja by nadal świętować Wojtka urodziny. Tak, tak trzydziestka ma swoje przywileje i od kilkunastu dni się nie kończy. Kolejny szampan w wannie przy czterometrowej ścianie okien. Widok miażdży klatkę piersiową, a woń wszechobecnych drzew cynamonowych miesza się z szampanem.





Śniadanie to dalsza uczta dla zmysłów, przystawka pełna świeżych, lokalnych owoców, sok wyciśnięty z pomarańczy, ananasów i mango, a następnie typowo lankijskie specjały. No może jajka w sosie curry to już dla mnie przesada, ale czerwony gotowany ryż podany z 3 sosami curry: Dalem- czyli gotowaną, delikatnie pikantną soczewicą i Pol sambole który skradł moje serce razem z żołądkiem już na Malediwach gdzie nosił nazwę Mashuni. Jem to codziennie od 8 dni i nie mam zamiaru przestać.
Wojtek poprosił kucharzy o udzielenie mu lekcje z przygotowania 





Pol sambole i wygląda to tak:


- Pół świeżo startego kokosa ( zakupiliśmy maszynkę która jak wiertło z ostrymi nożykami wyżyna białą część kokosa)
- pół czerwonej cebuli drobno posiekanej
- pół pomidora drobno posiekanego
- 4 łyżeczki suszonych płatków chilli
- sok z 1 limonki
- 2 łyżeczki wędzonej lokalnej ryby

Wszystko wymieszać i podawać na plackach roti. 

Po przyjeździe do Kataru zapraszaliśmy przyjaciół na nasze Sri Lankowo-Malediwskie śniadania by zarazić ich miłością do tego prostego dania i się udało.







Trudno nam opuścić mury hotelu. To miejsce jest arcydziełem w każdej możliwej formie. Architekt C Anjalendran nafaszerował je sztuką, w pudełkach zamkniętych w szafach, na ścianach, w obrazach i szkicach. Strwożył nawet muzeum i niewielką fabrykę cynamonu. Kurort położony w dżungli z unikalnym widokiem na zatokę i poniższe plantacje estetycznie jest dla mnie perfekcją. Prosta forma nowoczesności z duszą zatopioną w zieleni. Dzieci biegają za starym psem Coco ( wymawiają Kołkoł ;) ) którego namiętnie głaszczą, tarmoszą i przytulają, lub pływają w basenie. Obsługa częstuje nas popołudniową herbatą z sąsiednich plantacji (darmowe!) koktajle i kawa. Chce mi się tańczyć z radości!







Mirissa


Miasto o nazwie Mirissa słyszeliśmy wielokrotnie gdy pytaliśmy znajomych o najpiękniejsze plaże Cejlonu. Dlatego ustaliliśmy to jako nasz 3 cel w podróży po Sri Lance. Były herbaciane wzgórza i jak najbardziej naturalny Park Narodowy Uda Walawe, przyszedł czas na plaże.

Mirissa jest znana, również jako najlepsze miejsce na Sri Lance do obserwowania wielorybów, które często przypływają w okolice, jednak nie starczyło nam czasu na wynajęcie łódki by zobaczyć te olbrzymy. 

Nasz kurort usytuowany jest w Mirissa Hills, jak nazwa mówi znajduje się on na górze co daje nam niezwykle rozległy krajobraz, ale do pięknej plaży Weligama Bay musimy zjechać tuk tukiem w dół. Zaledwie kilka minut polnymi drogami i znajdujemy się poza naszym azylem w środku tętniącego życiem miasteczka.

Wybieramy jeden z wielu barów na plaży. Plastikowe krzesła, obdrapane stoły. W głębi miejsca chilloutu pełne poduszek z nastrojową muzyką w tle. Myśląc o samej plaży nie mogę powiedzieć by był to raj. Piasek ma trochę ciemną barwę, olbrzymie fale to raczej wyzwanie dla doświadczonych surferów, anie dla dzieci. Co prawda palmy kokosowe malowniczo wyginają się w stronę wody, choć tłumy turystów i restauracje z włoskim i amerykańskim jedzeniem nie działają na korzyść tego miejsca.






Wybieramy stolik na plaży by popijając mojito grzebać nogami w piasku. Obok widzę sieciową kawiarnie, a od kilku dni opita herbatami marzę o prawdziwie dobrej kawie. Nie wiem czym zachwycić się najpierw. Drinka i kawę sączę naprzemiennie czekając na nasz talerz owoców i kolacje. Wokoło jest prawdziwie relaksacyjny klimat. Mało urodziwe Brytyjki wywracają oczami za lokalnymi surferami. Wszyscy piją piwo i drinki, nie ma darmowego wi-fi co leczy nas z cywilizacyjnej choroby. Dzięki czemu nie pozostaje nic jak tylko cieszyć się zachodem słońca. Bary i restauracje  przygotowują się do nocnej imprezy rozstawiając lampiony i zmieniając muzykę, a na plaże zaczyna przychodzić coraz więcej ludzi.




Pociąg Mirissa – Kolombo fort


Z Mirissy wracamy pociągiem do Kolombo. Jazda drugą klasą ( tylko takie bilety zostały, za to bardzo tanie 3,5 $ zapłaciliśmy za naszą 4 osobową rodzinę) na trasie ciągnącej się wzdłuż wybrzeża to piękne doświadczenie. Stale wystawiam kamerę za okno. Dzieci standardowo przespały całą drogę, a ja tylko wołałam Wojtka; patrz w lewo! Prawo! Palmy! Fale! Plaża! Ocean pod torami! Uwielbiam podróże pociągiem, zwykle to dla mnie czas przemyśleń i chwile pełne podziwu.

Drugą tanią opcją jest jazda autobusem z Kolombo do Mirissy, podróż ta zajmuje około 4 do 5 godzin. Czyli zwykłe o godzinę dłużej niż pociągiem.


Czuję olbrzymi niedosyt przez co mam wielką nadzieje, że wrócimy do „naszego domu” znajdującego się w Mirissie Hills.


11 komentarzy:

  1. Jakie bajeczne miejsce i dom po prostu marzenie. Dziekuje Patrycjo za cudne wrazenia. Nie nachodza cie dylematy ze twoja ziemia w Polsce a twoj dom na Sri Lance ? Co do Brytyjskiej urody to zgadzam sie i to w 200% haha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasz dom zawsze będzie w Polsce i to jest pewne. Obecnie Katar moze przyjdzie czas na jeszcze inne kraje, ale moje marzenia i starość ;) z pewnością mają miejsce w ojczystym kraju blisko rodziny.

      Usuń
  2. Kasia Guzewska27 lutego 2016 00:52

    Odebrałam zaproszenie i byłam ..... Faktycznie można się zapomnieć. Jak zwykle zachwycające foto i opisy, dzieki którym przenosisz czytelnika do swojego pięknego świata... Dla mnie totalnie egzotycznego i cudownego. To też mój klimat:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne miejsce.. zazdroszczę..
    Piękne zdjęcia. .zabierają dech w piersiach

    OdpowiedzUsuń
  4. piękny blog <3

    pozdrawiamy

    http://styleandhealthylife.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje bardzo i z chęcią zaglądnę gdy widzę healthy life ;) pozdrawiam

      Usuń

Podoba Ci się? Podaj dalej! Twoja rekomendacja bardzo mnie ucieszy