Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wychowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wychowanie. Pokaż wszystkie posty

20 stycznia 2015

Babcia





Było nas czworo, mieliśmy kilkanaście lat i najlepszym prezentem od rodziców na weekend było pozwolenie na spędzenie nocy u babci. Nie prosiliśmy o nowa zabawkę, wyjście do kina czy na zakupy. Przynajmniej raz w miesiącu babcia całą rodzinę zapraszała na obiad. Mając 2 synów w tym mojego tatę i czworo wnucząt. 

Po zjedzeniu obiadu zamykaliśmy się z kuzynostwem w pokoju obok i obmyślaliśmy co powiedzieć by pozwolili. Wszystkie lekce odrobione, jesteśmy przygotowani na przyszły tydzień, nie mamy żadnych klasówek, będziemy grzeczni, baaaaardzo prosimy. Zwykle ulegali, a dla nas rozpoczynał się wspaniały weekend. 

Dom mojej babci to miejsce eksperymentów, beztroski i niewytłumaczalnej miłości. Wiedzieliśmy że tu możemy wszystko, a że byliśmy ciekawymi świata dziećmi to nie raz wpadaliśmy na głupie pomysły. Podpalanie perfum, papierosy, cięcie bezcennych materiałów babci, czy zniszczenie warkocza prawdziwych włosów jakie babcia przechowywała w skrzyni. Były też bardziej bystre inicjatywy, jak zabawę w szkołę, składanie lego czy wspólna skarbonka  która nigdy nie doczekała się przyzwoitej sumy, gdyż zawsze kończyło się na kinder niespodziance w warzywniaku obok. 

Wiedzieliśmy, że co byśmy nie zrobili to i tak babcia nas kocha. Cierpliwie i ze zrozumieniem patrzyła jak dorastamy. W małym pokoju z ciepłym przygaszonym światłem i zapachem rozgrzanego pieca. W śnieżno białych podomkach pachnących proszkiem do prania. Pod wykrochmaloną pościelą, ze wkładem z prawdziwego pierza jakie dziś mało kto ma. Kołdra zawsze nagrzewana przed zaśnięciem przy piecu. Leżałyśmy prosto w tych cudownych podomkach do kostek z niecierpliwością czekając aż otuli nas ciepły puch spadający spod babci rąk. W nocy kilka razy wchodziła sprawdzić czy nie mamy odkrytych pleców. Do dziś czuje jak troskliwie przykrywa mnie bym nie zmarzła, a to wspomnienie oblewa mnie ciepłą przyjemnością.

Sen na twardej wersalce w dużym pokoju wypełnionym świeżym, zimnym powietrzem to dla mnie smak luksusu beztroskiego dzieciństwa. Szósta rano, tylko czekam na pierwszy, prawie bezszelestny krok by również wstać i pokazać że mogę towarzyszyć babci w drodze do piekarni. Wybieram dla wszystkich drożdżówki, każdy lubi inna, a do tego jeszcze ciepła i pachnąca chałka. Zanim wszyscy się obudzą słodka herbata z cytryną i drożdżówki leżą już na stole i tak zaczyna się najlepszy poranek. 

Nigdy nie powiedziała dajcie mi chwile spokoju, poczytam, coś oglądane czy może odpocznę. Cały czas coś nam przygotowywała. Placki ziemniaczane, kurczaka w prodiżu, ciasto drożdżowe. Ciasto jedliśmy jeszcze gorące, tak ze rozpływało się masło którym je smarowaliśmy. Prała, gotowała i stale była uśmiechnięta. Zabierała nas nad rzekę karmić ptaki i do lasu zbierać grzyby. Wyposażeni w racuchy z jabłkami zawinięte w świeżą ściereczkę, która jeszcze utrzymywała ich ciepło. 

Zawsze śmiała się z sąsiadek które siedzą w oknie i wciskają nos w cudze drzwi. Wygląda na co najmniej dziesięć lat mniej. Otwierając drzwi zawsze się uśmiecha i nigdy nie zaczyna od narzekania. Starsi ludzi maja rożne dolegliwości które nie ułatwiają życia, jednak są tacy którzy potrafią tym zatruć całą okolice, lub tacy którzy mimo bólu się uśmiechają i taka jest właśnie babcia Renia.

Mając czternaście lat wyjechałam z rodzinnego miasta i tym samym żyłam z dala od rodziców i babci. Już wtedy, kilkanaście lat temu martwiłam się o nią wyjeżdżając. Brakowało mi jej opowieści, jej ciepła i tego ze zawsze potrafiła mnie wysłuchać. Bałam się że gdy wyjadę to ona zniknie, choć była bardzo dobrego zdrowia i właściwie nie było obaw o jej samopoczucie. 

Zawsze mnie czule ściskała przed wyjściem , a w rękę wkładała pieniądze których za nic nie można było nie przyjąć. Czasem udawało mi się zostawić je pod serwetką w korytarzu, lub na stole w kuchni, ale następnym razem dostawałam zdwojoną kwotę.

Mężczyzna który odwiedzał ze mną babcie, a sam nie zaproponował ze przyniesie jej z piwnicy węgiel i drewno na opał, właściwie był już skreślony. Nie raz babcia sama wciągała na czwarte piętro starej kamienicy, wiadra po brzegi wypełnione węglem i drzewem, bo nie chciała nikogo prosić, choć zazwyczaj to mój kuzyn dbał by nigdy nie musiała tego robić. Kiedy się rozstałam z jednym chłopakiem, babcia po pewnym czasie powiedziała mi "Patryczka on nie był dla Ciebie, za bardzo dbał o siebie, by cię docenić " Nie był sknerą, może trochę metroseksualny, choć wydawał mi się całkiem normalny, ale w słowach babci zawsze płynęła prawda. 

Wiele razy jej mówiłam jak bardzo ją kocham, jak jest wspaniała i że pragnę kiedyś być taka jak ona. Elegancka, uśmiechnięta, pomocna i bezproblemowa.  




16 listopada 2014

Strefa wolna od dzieci?




Obecnie żyję w kraju gdzie jest wiele podziałów i choć potrafię się do tego dostosować to jednak uważam, że nie jest to mój świat. Oddzielanie mężczyzn od kobiet, miejsca niedozwolone dla singli i zamknięte strefy w restauracjach dla rodzin. Jednak nie ma nic o dzieciach, bo dziecko w ich kulturze to największe dobro. 

Ostatnio w Polsce rozpoczęła się dyskusja na temat "miejsc wolnych od dzieci" i wiem również, że na całym świecie takie miejsca istnieją i nie mówię tu o barach, klubach ze striptizem, dyskotekach, SPA,... No właśnie czyż nie mamy odpowiednio dużo miejsc w które nie zabieramy dzieci? 

Latem z rodziną "wypoczywaliśmy" w jednym ze znanych hoteli nad wybrzeżem Hiszpanii. Był to kurort który obsługuje zorganizowane wycieczki więc i gwarantuje wyżywienie w formie bufetu. Zwykle nie korzystamy z tego typu hotelu i ten raz ( ostatni raz) upewnił mnie w tym jak bardzo nie znoszę takiej wspólnej jadłodajni. Co śmieszne dzieci w tym hotelu stanowiły ułamek procenta, a to dorośli robili taki sajgon przy posiłkach, że odechciewało się jeść. Chaos, gwar, prawie że walka o jedzenie. Więc może jeszcze zróbmy miejsca wolne od ludzi którzy nie potrafią zachować się w restauracji. A Może w dzieciństwie nikt ich do takich miejsc nie zabierał i nigdy nie nauczył jakich zasad należało by przestrzegać?

Pracując z ludźmi zawsze słyszałam - klient nasz pan, a czy dziecko nie jest klientem? Według wielu znanych Marek jest to NAJCENNIEJSZY klient. Dziecko niejednokrotnie jest w stanie namówić rodzica na konkretny produkt czy usługę, jest również przyszłością, a to w każdym biznesie jest najważniejsze.

Czytałam wiele komentarzy na temat tego pomysłu i bardzo zdziwiło mnie że zdecydowana większość jest za wcieleniem go w życie. Najpierw pomyślałam, że to pewnie single, lub pary bezdzietne, lub ogólnie ludzie którym zawsze coś nie pasuje, a okazało się że większość to mamy kilkuletnich dzieci. Pisały że gdy już wyjdą bez dzieci z domu to nie chce by inne bachory im przeszkadzały. Zawsze myślę sobie, że dziecko jest odzwierciedleniem rodzica, bo to my jesteśmy ich wzorcem do naśladowania, wiec może czas popracować nad sobą, może nawet nad swoją cierpliwością, wyrozumiałością i empatią? 

Moje dzieci mają już 2 i 4 lata wiec łatwo zrozumieć ich potrzeby i ona same również potrafią o nich mówić, wiec jak by nie mam problemu z nagłym napadem płaczu lub sytuacją nie do opanowania. Bardzo często, bo kilka razy w tygodniu wychodzimy do restauracji. Zdarza nam się korzystać też z bardzo ekskluzywnych miejsc i nie raz widziałam płaczące dzieci, lub takie które w pewien sposób pokazywały, że nie chcą być w danym miejscu. Jednak nigdy mi to nie przeszkadzało. Po pierwsze nie wlepiam wzroku w rodzica która wyjaśnia coś swojemu dziecku, bo to nie moja sprawa, po drugie nigdy nie doznałam osobistej nieprzyjemności ze strony najmłodszych, a po trzecie jestem człowiekiem który lubi otaczać się ludźmi i nic co ludzkie nie jest mi obce. 

Szczerze współczuje właścicielom którzy zdecydują się na taki krok, bo gdy raz zamkniesz komuś drzwi przed nosem to nie wielką masz szansę, że wróci on do ciebie w przyszłości. Z punktu marketingowego jeśli Twój bar nie nosi nazwy "pod czarnym kotem", "Rozi", czy " w piwnicy" to jaki sens jest zabierać sobie klientów? Zaś jeśli prowadzisz restaurację "ą, ę" i chcesz być jeszcze bardziej "ą " to i tak zupa będzie za słona. 













Tak dla podsumowania to warto pamiętać "Czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci"

To moje zdanie, jeśli kogoś uraziłam to mam nadziej, że zdjęcia złagodzą napięcie ;) i czekam na wasze opinie w komentarzach. 

10 listopada 2014

10 sposobów, jak być zabawnym rodzicem



1.           Figle – chyba każde dziecko uwielbia turlać się po dywanie z rodzicami, gilgotać i wygłupiać

2.           Śmiech to zdrowie i nie może zabraknąć go każdego dnia, gilgocz dzieci kiedy tylko jest to możliwe

3.           Świat książki – rzuć na dywan wszystkie poduszki jakie masz w domu i wtuleni przenieście się w świat bajki.

4.           Pozwalaj na błędy, uczy to dzieci samodzielności, odpowiedzialności i może pozwolić na nowe, niezwykłe odkrycia

5.           Tańcz, tańcz, tańcz – włącz głośno muzykę, może to być ulubiona piosenka z przedszkola, lub coś z obecnej listy przebojów i tańczcie do utraty sił

6.           Robienie głupich min to prosta zabawa i najlepszy sposób na rozśmieszenie dzieci

7.           W kuchni - jest wiele prostych przepisów takich jak ciasta maślane czy naleśniki. Zaangażuj dzieci w ich przygotowania, a posiłki będą smakowały lepiej, a może nawet stworzycie swoją własną książkę kucharską ;)

8.           Piżama party – Każdy łącznie z rodzicami bierze swój śpiwór i po wojnie na poduszki kładzie się na podłodze w salonie

9.           Poświęć chwilę co wieczór by powiedzieć dziecku jak bardzo je kochasz i porozmawiać o tym co robiliście w ciągu dnia, a nie raz zaskoczą cię refleksje i spostrzeżenia jakie mogą mieć dzieci.

10.       Czas na przekąskę – jeśli po obiedzie pozwalasz dzieciom na małą przekąskę, to zrób z tego zabawę. Schowaj ją w doniczce czy innym miejscu w domu i kieruj tam dziecko przy pomocy słów: ciepło i zimno, a ostatecznie krzycz gorąco! Gdy jest na dobrym tropie.

11. Dzień rodziny - ustal jeden dzień w tygodniu, by spędzić go razem w wyjątkowy sposób i świętować to że jesteście rodziną.



Gdyby ktoś pozwolił mi wybierać jakie chcę mieć dziecko 
- inteligentne
- wysportowane
- towarzyskie
- błyskotliwe
- ....
to wybrałabym SZCZĘŚLIWE ! To rzecz jasna nie wyklucza innych cech, a zdecydowanie je wspiera. 

20 sierpnia 2014

Intuicja w wychowaniu









 W wychowaniu moich dzieci, tak jak i w życiu kieruję się intuicją. Zauważyliście, jak zmienna jest moda na wychowanie? Jeśli nie to informuje : karny jerzyk jest passe, zaczynamy wychowywać bez kar i nagród. Jak co sezon nowa dieta tak też i modele wychowawcze się zmieniają.  "Amerykańscy naukowcy" stale opracowują nowe badania (często się wzajemnie wykluczające) jak powinniśmy wychowywać dzieci? Co jest dla nich najlepsze? Co zapewni im sukces w przyszłości? 


 Dlaczego kiedyś rodzice karali "klapsem"? Pewnie też była taka "moda" wszyscy dookoła tak robili i to się sprawdzało.

 Wierzę, że każdy rodzic chce dla swojego dziecka to co najlepsze, jednak często zarzuceni obecną literatura, pod wpływem mediów tracimy zdrowy rozsądek. Szukamy przepisu na sukces zamiast wsłuchać się w siebie.


 Prawda jest jednak taka, że na sukces każdego człowieka składa się tak wiele czynników, iż nie jesteśmy w stanie tego zaplanować i przewidzieć. Chcemy wychować idealne dziecko, ale czy znacie idealnego człowieka? Nie, bo takich ludzi nie ma! Każdy ma wady, słabe strony i musi popełniać błędy.


 Jest to strasznie ogólne, a chciałam nawiązać do książki


 Alfie Kohn'a "Wychowanie bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe".

 Kolejny trend, na nowo wszyscy przytakują głowami. Wczoraj sadzali na karnego jeża dziś mówią, że wychowują bez kar. Nic dziwnego już sam tytuł każe nam zgodzić się z tym wychowaniem, ponieważ każdy rodzic kocha swoje dziecko bezwarunkowo. 


Nagradzać ?


Dziesiątki razy w ciągu dnia chwalę moje dzieci, nagradzam je brawami, uśmiechem, zabawą, czasem nawet obietnicą wyjścia w ciekawe miejsce, takie jak basen, park czy plac zabaw. Chwalę za wszystko, za zawiązanie buta, samodzielną toaletę, ubranie się, strzelenie gola, piękny rysunek ( mazgroły), pomoc, ... Powinnam się czuć złą matką?

Około 8 lat temu pracowałam w trakcie wakacji w Irlandii, opiekując się trójką dzieci, a wieczorami (nocami) dorabiając w barze. Clara (6 lat), Loui (3,5 roku) i Hannah (18 m-cy) - do dziś ich wspominam jako cudowne dzieci. Ich mama (Anna) pochodziła z Nowej Zelandii i była w 6 miesiącu ciąży gdy mnie zatrudniła. Podziwiałam tą kobietę od pierwszego dnia kiedy ją zobaczyłam. Piękna, wysoka brunetka, zawsze elegancka i zadbana, do ostatniego dnia ciąży chodziła na kilku centymetrowych obcasach. Na co dzień w czarnej dopasowanej spódnicy do kolan i luźnej kwiecistej bluzce z jedwabiu pod którą chował się malutki, ciążowy brzuszek. Idealny manicure, pedicure
, błyszczące włosy do ramion i uśmiech. Uśmiech który nigdy nie schodził jej z twarzy, uśmiech który odziedziczyły jej dzieci. 

Uwielbiałam ją i chciałam się nauczyć jak w przyszłości być taką mamą, choć do macierzyństwa jeszcze było mi daleko. Była to kobieta, która wszystko miała poukładana, cały plan dnia, o której godzinie jedzą, śpią, wychodzą na plac zabaw. Nie było mowy o fast fudzie, ani bajkach by mieć chwilę spokoju. Dzieci zawsze siadały grzecznie do stołu i zjadały wszystko co mama wcześniej przygotowała, były to bardzo małe porcje ale widocznie wystarczające, nie wyglądało to jak w wojsku. Było trochę wygłupów, ale nigdy proszenia, karmienia, namawiania. W czasie zabawy nie było kłótni i bójek, zwykle każdy zajmował się czymś innym, ja byłam potrzebna by chwalić, doglądać i podziwiać ich prace. Loui stale budował garaże z klocków, Hannah zapinała się w foteliku dla lalek, gimnastykując swoje paluszki, a Clara próbowała zaimponować wybujałą wyobraźnią i wcielaniem się w ulubione piosenkarki. 

Starałam się naśladować ich mamę, jednak według mnie jej stałe pochwały były aż przesadne. Coś w stylu amerykańskiego " jak się masz?" i odpowiedz zawsze ta sama: "dobrze" pomimo iż spalił mi się przed chwilą dom. 

Anna była tak pozytywna, tak bardzo ekscytowała się najmniejszymi osiągnięciami swoich dzieci, że początkowo kłóciłam się wewnętrznie z samą sobą, wydawało mi się to sztuczne i przesadne. 

Jednak pewnego dnia gdy szłam do nich, dwójka dzieci biegła w moim kierunku by mnie uściskać , a ich mama stojąc w drzwiach trzymała najmłodszą córkę i wołała: Trisha słyszysz? słyszysz? Hana mówi Trisha! Miała 18 miesięcy i znała tylko 2 słowa, w tym moje imię, byłam przeszczęśliwa, od tego czasu wychwalanie ich przychodziło mi z łatwością. Dziś mając swoje dzieci jeszcze lepiej rozumiem zachwyt Anny i sama nie wyobrażam sobie dnia bez pochwał i nagród. Czasem jeszcze myślę o nich, o tym jaką cudowną tworzyli rodzinę, o tym w jakim stopni pochwały budują naszą pewność siebie, ile dają nam radości. Wszyscy lubimy być nagradzani. Wypowiedzenie mojego imienia przez Hannah było najlepszą nagrodą za moją prace.

Myślę, że tak jak my dorośli potrzebujemy nagród tak i są one potrzebne dzieciom. Czy znacie dorosłego który nie chce przyjąć premii za swoją prace bo jest to nie zgodne z jego wartościami? 


Karać?


Kara w naszym domu to wyjście do "kąta", który może być wszędzie, w parku przy drzewie, w pokoju czy w w ogrodzie. Nie mamy jednego miejsca, które by siało strach wśród dzieci, chodzi jedynie o to by przerwać zabawę. Karą jest oderwanie się od czynności którą właśnie wykonywali. W naszym przypadku to się sprawdza, nie nastawiam stopera, nie odliczam czasu, nie przeliczam go na ich wiek, nie ciągnę na siłę. Dzieci same idą do konta i zostają tam chwile która powoduje uspokojenie i wyciszenie. Po krótkim czasie, zwykle trwającym około 2 minut, mój syn schodzi i mówi "przemyślałem swoje zachowanie..." Daje mi to poczucie iż znają granice, rozumieją co jest złe i że ma to swoje konsekwencje. 


Jeden z największych portali dla rodziców pisze " Karanie dzieci powoduje skłonności do zaniżonego poczucia własnej wartości. Dzieci te na ogół charakteryzują się słabszym zdrowiem psychicznym, a nawet mogą częściej angażować się w działania przestępcze." Tak, mówimy tu o Time-out, nie chcę powiedzieć, że to mnie śmieszy bo to zbyt ważny temat, ale tyle ile nowości przewija się przez tą stronę ( w tym nowinek wychowawczych) pokazuje iż ich poglądy są tak zmienne jak wiatr, głównie kierowane modą i sponsorem. Nie chcę nikogo negować, bo zdarzają się tam również ciekawe artykuły jednak chciałabym wyczulić na samodzielne myślenie. Nie bierzmy wszystkiego jak nam podają, słuchajmy siebie i swojej intuicji. Każde dziecko jest inne i potrzebuje indywidualnego podejścia.

Pamiętajmy, że jest z naszej krwi, to nasze geny, więc kto lepiej może je zrozumieć jak nie my sami. 


Rozmawiać !


Jedyne z czym zgadzam się w 100% z książki Kohn'a to tłumaczenie, rozmowa i wyjaśnianie wszystkich zachowań dziecku tak by wiedziało co jest dobre a co złe. Ogólnie "rozmowę" uważam za antidotum w wielu kwestiach. Rownież wśród ludzi dorosłych. Osoby które potrafią ze sobą rozmawiać, nazywać swoje emocje, mówić o swoich pragnieniach i obawach mają łatwiejsze życie. 



Nie jestem idealną mamą i nie mam idealnych dzieci, jedyne czego chcę to wychować szczęśliwych ludzi, dlatego słucham siebie bez względu na to jaki obecnie jest trend. 


- Eko wychowanie - kiedy jest to możliwe, ale nie za wszelką cenę, 

- surowe wychowanie - rzadko, ale potrafię 
- przyjacielskie podejście - w odpowiednim stopniu, dzieci nigdy nie będą mówiły do mnie po imieniu
- uczenie się na błędach - to najlepsza lekcja na którą powinien pozwalać każdy rodzic
- dyscyplina oparta na władzy - NIGDY


Nade wszystko jednak uważam, że dzieci wychowują się poprzez naśladownictwo. 















Zdjęcia z  jaskini w Katarze .

26 lipca 2014

Pokolenie bezmózgowców


Moja rodzina. Typowe 2+2 i powszechne wejście w kadr koleżanki w prawym rogu. Zamierzchłe czasy, gdy rodziny nie chodziły po centrach handlowych dla rozrywki, mamy piekły ciasta na każdą niedziele, a dzieci skakały w gumę zamiast w Angry Birds.


Określenie - bezmózgowiec w moim dzieciństwie było jedną z najgorszych obelg.
Jestem z rocznika 86, najlepszy ;) tak, jestem gówniarą, ale myślącą. Za to obawiam się o pokolenie moich dzieci widząc co obecnie dzieje się na świecie.
Mam wielką nadzieje, że my rodzice traktujący nasze dzieci jak Einsteinów, Picassów i Jordanów w jednym nie zawiedziemy się na nich. Skoro nasze kilku letnie maluchy potrafią zaskoczyć nas głębokimi przemyśleniami, wprowadzić w zakłopotanie i naprawdę trafnie coś zdefiniować. Co jednoznacznie mówi o ich potencjale. To czemu mamy myśleć, że za kilka lat, gdy będą nastolatkami to odbierze im rozum?

Gry i bajki - niedorzeczność

 Nie chcę słuchać  "naoglądali się bajek i nie odróżniają rzeczywistości od fikcji " bo my też oglądaliśmy Toma & Jerrego, a mimo to nikt kowadła z drugiego piętra nie zrzucał koledze na głowę. Oglądaliśmy Mangi, krew i inne dziwactwa, a jednak mózg nam nie zanikł. Ogólne odmóżdżenie nastolatków bawiących się w "słoneczko" (wiem, że nie jestem na bieżąco, pewnie są jeszcze gorsze zabawy) przechodzi wszelkie wyobrażenie.

Samodzielność = Śmierć  

Jako 7 latka sama chodziłam do szkoły z przysłowiowym kluczem na szyi, mając 10 lat jeździłam autobusami, a w wieku 15 lat mieszkałam bez rodziców w innym mieście. Moi rodzice nie są zwyrodnialcami, niedbającymi o dziecko. Oni potrafili mnie wychować, zaufać i pozwolić na realizowanie pasji. Kierowali się miłością i rodzicielską intuicją, dzięki czemu doskonale poznali swoje dzieci i ich potrzeby. Dziękuje im, że nie czytali poradników " jak wychować dziecko" bo pewnie wtedy nie miałybyśmy tych beztroskich wakacji i porannych pogawędek w łóżku. Byli na każdym moim meczu, codziennie jedliśmy wspólne śniadania i kolacje, zawsze mogłam na nich liczyć. To rodzice jakich dzisiaj mało.

Kontrola

Opiekunowie dzisiejszego pokolenia nawet w piaskownicy nie odpuszczają na krok swojego dziecka, nie rzadko sami nakładając piasek do jego wiaderka. Za to " po godzinach " wożą je na rozmaite zajęcia. Choć sam nie może iść do szkoły przez ulice - bo jest dzieckiem, to ma obowiązki dorosłego człowieka. Raz w tygodni basen, pianino, dwa języki obce, piłka nożna...

Mój ma dwa lata i zna wszystkie marki samochodów. Tak?
Mój to już zna cały alfabet. Tak?
Mój mówi dzień dobry w 5 językach. Tak?
...

Czasem widzę takie biedne, zagubione dziecko i mam ochotę powiedzieć mu by stanęło na głowie, bo mama nie patrzy ;) za kilka lat już tego nie zrobi, a świat z tej perspektywy wygląda zupełnie inaczej. Skocz z murka i choć grawitacji nie odkryjesz ( bo Newton cię wyprzedził ) to chociaż nauczysz się upadać, grzeb w błocie jak w najlepszym cieście i graj w klasy na ulicy. To jest dzieciństwo! Nie poganiajmy ich rozwoju bo w końcu stwierdzą, że chcą się bawić tak jak nigdy się nie bawili...

Wyrodna matka 

Mój syn mając trochę ponad 2 lata, sam wychodził na podwórko pod opieką kilka lat od niego starszych sąsiadek. Bawili się w chowanego (czego rzecz jasna nie pojmował), rzucali się piaskiem (w tym był jednym z najlepszych) lub wieszali na trzepaku ( przed naszym domem uchowało się jeszcze to cudo). Tylko czasem zerkałam przez okno. Pewnie wiele z was pomyśli że jestem nieodpowiedzialną matką. Jak tak bez opieki, nadzoru? Dziś ma niespełna 4 lata i lgnie do wszystkich nowo poznanych osób, pewnie powiecie, że zaufa pedofilowi lub osobie która będzie chciała go porwać? Pozwalam mojemu dziecku na kontakt z ludźmi (och! to okropne), dzięki czemu uczy się ich rozróżniać. Rozpoznawać ich intencje i odróżniać dobrych od złych, uważam, że tylko kontakt z innymi go tego nauczy. Jeśli powiem "nie bierz słodyczy od nieznajomych" to myślicie że zrozumie, iż ta starsza pani karmiąca gołębie na ławce, częstuje go cukierkiem z sympatii a nie podstępu? Nie chcę kodować w nim konkretnych zachowań, chcę by sam nauczył się oceniać sytuacje.

 Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie. Czy wychowujemy ciapków, którzy nic nie potrafią zrobić samodzielnie, łącznie z myśleniem? Czy też potrafimy zaufać dzieciom i pozwalamy na popełnianie błędów jakie sami popełnialiśmy? Pozwólmy im odnaleźć swoje pasje bo człowiek bez pasji, choć by znał 3 języki to w życiu będzie tylko popychadłem.

XXI wiek - zagrożenie wyginięcia wyobraźni !


Nie zabijajmy kreatywności i wyobraźni dzieci wmawiając im, że za rogiem grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo, bo stworzymy pokolenie bezmózgowych robotów które perfekcyjnie wykonują swoją prace i nie wezmą nic do ręki bez wcześniejszego użycia żelu antybakteryjnego.

Mamy w rękach wielki potencjał, ludzi XXI wieku pozwólmy im się wykazać.


To " IM" wszystko zawdzięczam, moje poglądy, najlepsze dzieciństwo i otwartość na świat.
Każda niedziela to zapach gorącego ciasta, to mały szczegół który tworzy atmosferę w domu, ale  właśnie z takich detali buduje się dzieciństwo.

17 lipca 2014

Matka nie pracująca




Dlaczego jestem matką nie pracującą i czy jest mi z tym źle?

Praca od 10 do 18 jawi mi się jak koszmar, dla mnie znaczy tyle co rezygnacja z życia, rodziny i siebie. O 7 rano wstają moje dzieci a o godzinie 18 już je kąpie i kładę do snu, tak więc w ogóle nie miałabym z nimi kontaktu, jednak wiem ze wiele ludzi tak żyje i cieszy się nawet z wolnego weekendu.

Jest tez nowa korporacyjna moda, która mówi, że masz nienormowany czas pracy, myślisz super! Wyjdę na obiad z rodziną, nie będę ustawiać budzika i będę panią swojego losu. Docenili mnie, wiedzą, że jestem dobrym pracownikiem. Wszystko się zgadza tylko, że teraz mam tyle pracy, iż 8 godzin nie wystarcza. Nadal chcę pokazać, że jestem dobra, nikt nie zrobi tego lepiej niż ja, wszystko muszę dopilnować no i nie mogę wyjść za wcześnie z pracy bo sprawdza to na GPS w moim samochodzie (to kolejny obraz dzisiejszych czasów - obroża? nie, to bonus od firmy). Tak żyjemy dając z siebie wszystko bo z pewnością przyniesie to nam awans, co chwile przecież mnie doceniają, dostaje (śmieszne w porównaniu do poświęconego czasu) premie. Moja zeszłoroczna ocena przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania, znów mnie wyróżniono dając dodatkowy projekt do prowadzenia. Tak, czuję ze awans jest blisko!

Wypowiedzenie? Co? Wypalenie? Nieproduktywność?

Frustracja, jak mogli tak po tylu latach wyrzeczeń, mojej ciężkiej pracy i poświęceń. Jestem przesiąknięta tą firmą, kocham ją i doskonale znam. Co teraz mam zrobić? Dali mi świetną odprawę, może pojedziemy na wakacje, złapię oddech i pomyślę co dalej. Właściwie to mam czas by zobaczyć jak mój syn radzi sobie w miejscowej drużynie, może wyjdę z mężem na kolacje. Chcę żyć, cieszyć się życiem, ale nie ma z kim. Okazuje się, że synowi nie zależy bym była na meczu, skoro przez lata tu nie zaglądałam, mąż twierdzi, że jesteśmy obcymi ludźmi a na randki nie ma czasu, ma swoja prace, a poza tym nauczył się żyć "oddzielnie".

Ostatnio czytałam świetny artykuł w Forbesie o tym jak firmy motywują swoich pracowników.  Jedna z dużych korporacji oferuje kolację, jeśli pracownik wychodzi z pracy po godzinie 19, zaś jeśli zostanie do godziny 21 to ma opłaconą taksówkę do domu. Ile jest dziś warty nasz czas? Ile jesteśmy warci my sami i nasze rodziny? Śmieszne kilkanaście zł za taksówkę czy żałosne kilkadziesiąt na kolacje?

Prace można kochać i naprawdę się w niej spełniać, chwała tym którzy uważają ja za swoją pasję. Jednak trzeba mieć własną hierarchie wartości, cenić siebie jako człowieka, bo jeśli sami tego nie zrobimy to nikt inny tez tego nie zrobi.

Dlaczego nie pracuje? Jeszcze przed zajściem w pierwszą ciążę, miałam plan. Najpierw dobra praca, tak bym czuła szybką potrzebę powrotu na ścieżkę rozwojową. Byłam pewna, że lepiej będę czuła się w ciąży kiedy będę spędzała ten czas aktywnie, szybciej też wrócę do siebie, jeśli w perspektywie będę widziała powrót na stanowisko. Wyszło jednak inaczej.

Pierwsze miesiące macierzyństwa związane z rehabilitacją spowodowały, że oddałam się w 100% mojemu dziecku, wręcz zatraciłam siebie. Kiedy jednak po kilku miesiącach wszystko się unormowało i teoretycznie mogłabym wrócić do pracy to jednak moja wewnętrzna potrzeba przebywania z dzieckiem była silniejsza. Zaczęłam czytać o tym jak wielki wpływ na życie dziecka mają trzy pierwsze lata życia. Wiedziałam tez, że żłobek w moim życiu był straszną traumą, podobno dla mnie jak i dla rodziców, to rozwiązanie w moim przekonaniu nie wchodziło w grę. Szukaliśmy niani, jednak to również okazało się porażką.

 Ciężko jest matce znaleźć coś interesującego na pół etatu, tak bym mogła się realizować, ale jednocześnie nie rezygnować z życia rodzinnego. Gdy już coś się znajdzie to okazuje się, że pensja pokryje: samochód, nianię i inne niezbędne rzeczy gdy mnie nie będzie w domu, jednak dla mnie nie zostanie nawet na waciki. Dlatego wybieram czas z moimi dziećmi zamiast połowy paczki wacików i pisanie tego bloga nocami, wtedy kiedy mam czas, gdy mam ochotę i czuje taką potrzebę. Jestem spełniona, jako mama i żona, a moje pasje powodują, że w tym wszystkim nie tracę siebie. Jestem kobietą, która kocha celebrować każdy dzień i cieszy się drobnostkami. Nie potrzebuję teraz pracy na pełen etat i nie jest mi wstyd, że "siedzę w domu". Cieszę się, że mój maż potrafi utrzymać cała rodzinę i bardzo mu za to dziękuje. A przede wszystkim za to, że zawsze ciągnie go do domu, że pokazuje nam jak cenny dla niego jest nasz wspólny czas, a nie kilka groszy więcej na koncie.














7 lipca 2014

10 powodów dla których warto mieć rodzeństwo





Od zawsze chciałam mieć dwójkę dzieci, ponieważ sama mam siostrę bez której nie wyobrażam sobie życia.

To nie znaczy, że byłyśmy idealnym rodzeństwem, nie. Kłóciłyśmy się, biłyśmy, zabierałyśmy swoje ulubione rzeczy, a nawet zdarzało mi się pomyśleć: 

"Gdybym była jedynaczką to pewnie więcej bym miała ubrań, dostawałabym większe kieszonkowe i byłabym oczkiem w głowie rodziców." 

Jednak to były tylko epizody, czasem wina hormonów, może wieku dojrzewania, bo nade wszystko się kochałyśmy. Płakałam gdy jej działa się krzywda, przejmowałam się niepowodzeniami, wspierałam i pomagałam. Lubiłam wchodzić w jej starsze towarzystwo. Wszystkiego co było w programie szkolnym uczyłam się rok wcześniej. Podziwiałam ją i stale mówiłam sobie "za rok ja też taka będę". Oczywiście po roku nie byłam ani szczuplejsza, ani piękniejsza, a wszyscy przystojni chłopacy zawsze przychodzili do niej. 

Dziś mając swoje rodziny, a nawet mieszkając tysiące kilometrów od siebie kontakt mamy codziennie. To uczucie nieporównywalne do przyjaźni czy koleżeństwa, siostra to nadzwyczajny dar. 

Co daje nam posiadanie rodzeństwa:



1. Posiadamy lepsze umiejętności społeczne 

Łatwiej nawiązujemy nowe znajomości, jesteśmy bardziej otwarci na obcych ludzi. Udowodniono, że to rodzeństwo lepiej uczy nas zachowań społecznych niż rodzice. Rodzeństwo jest modelem zachowań w sytuacjach nieformalnych, takich jak: zachowanie w szkole, na ulicy, wśród innych dzieci, tak by być lubianym. To umiejętności niezbędne w codziennym życiu, w grupie rówieśników.


2. Jesteśmy silniejsi psychicznie

Badania pokazują, że nastolatkowie posiadający rodzeństwo rzadziej czuja się samotni i niekochani. Rzadziej maja poczucie winy, niskiej wartości i niepokoju.


3. jesteśmy bardziej pomocni

Kochające rodzeństwo sprzyja podejmowaniu dobrych uczynków i altruizmowi. Okazało się, że miłość rodzeństwa ma większy wpływ na ludzi, niż miłość rodzicielska, jeśli chodzi o gotowość w niesieniu pomocy i robieniu dobrych uczynków.


4. Lepiej potrafimy mówić o emocjach

TU pisałam o inteligencji emocjonalnej, którą jak się okazuje łatwiej wykształcić posiadając rodzeństwo. Badania Padilla-Walker mówią, iż brat lub siostra często jest najważniejszym źródłem wsparcia emocjonalnego dla nastolatka. Rodzice w tym okresie mają trudność ze znalezieniem wspólnego języka, szczególnie jeśli chodzi o seksualność i narkotyki.


5. Sprawniej rozwiązujemy problemy

W rodzinach gdzie nie ma rodzeństwa, konflikty między dzieckiem a rodzicami są rozwiązywane przez rodziców w odpowiedni dla nich sposób. Tam gdzie jest więcej niż jedno dziecko, tam uczymy się zarządzania konfliktem i negocjacji samodzielnie. Dr Dorothy Einon podsumowuje "Jest to zdrowy element rozwoju dzieci. Konflikty z rodzeństwem uczą je umiejętności kompromisu".


6. Jesteśmy zdrowsi

Jedynacy są narażeni o 50% częściej na nadwagę i otyłość, niż dzieci mające rodzeństwo. Badanie które obejmowało 12700 dzieci z ośmiu krajów Europy dowodzi, iż w rodzinach gdzie jest więcej niż jedno dziecko, odnotowano większą aktywność fizyczną. 


7. Rozwijamy się jako rodzice

Każdy rodzic wie, że rodzicielstwa uczymy się w praktyce, więc za drugim dzieckiem przychodzi nam to łatwiej. Mniej jesteśmy zestresowani, łatwiej nam cieszyć się byciem rodzicem. 


8. Tworzymy lepsze związki

Dzieci które wychowywały się w towarzystwie rodzeństwa są mniej skłonne do rozwodów, wchodzą w bardziej satysfakcjonujace interakcje z osobami płci przeciwnej. W badaniach stwierdzono również, że mężczyźni, którzy dorastali w towarzystwie sióstr, czuli się swobodniej spotykając po raz pierwszy kobietę. Tak samo kobiety, mające braci czują się pewniej i bezpieczniej rozmawiając z mężczyznami.


9. Nie jesteśmy ofiarami w szkole

Dzieci mające rodzeństwo czują się bezpieczniej. Są pewniejsze siebie wiedząc, że rodzeństwo jest gotowe ingerować w razie potrzeby. 


10. Wiemy co znaczy kochać i nienawidzić jednocześnie

Pewna psycholog (jedynaczka) powiedziała: "Najważniejsze co daje posiadanie rodzeństwa to zrozumienie dziwnej, czasem bolesnej miłości. Gdy wyszłam za mąż nie rozumiałam jak mogę tą sama osobę kochać i nienawidzić. Kłócić się, ale nadal kochać? Musiałam się tego nauczyć, ponieważ wcześniej znałam tylko bezgraniczną rodzicielską miłość."














Rodzeństwo to nie obowiązki, to miłość. Pomagasz, dbasz i opiekujesz się nie dlatego, że musisz, ale ponieważ kochasz. To uczucia którymi darzysz najbliższą osobę, tą która jest z Tobą przez całe życie.


Wpis powstał  na podstawie danych z www.pomyslodzieckiu.pl