Koncert Kylie Minogue również przespany ;) |
Moja mama, ja i mąż z dziećmi na finałowym meczu o brązowy medal Mistrzostw Świata w Piłce Ręcznej. |
Już ponad tydzień temu skończyły się Mistrzostwa Świata w Piłce Ręcznej jakie organizował Katar, a ja nadal czuje te emocje. Moje dzieci śpiewają Polska! Biało-czerwoni! i pytają kiedy idziemy na kolejny mecz. W telewizji oglądamy naszych szczypiornistów zbierających gratulacje i wracają dreszcze z ostatniego meczu. Meczu o brązowy medal w jakim podejmowaliśmy Hiszpanów, to był niezwykły czas...
Dla mnie również, czas w którym przypomniałam sobie jak głęboko w sercu mam ten sport...
Miałam 9 lat gdy rodzice wysłali mnie na pierwszy trening. Były to ferie zimowe i uznali, że razem z siostra przez dwa tygodnie będziemy miały fajne zajęcie. Faktycznie było ciekawie, ale nie na tyle by zmieniać szkołę, zostawić przyjaciół i zacząć trenować dyscyplinę o której po raz pierwszy w życiu usłyszałam. Mój sprzeciw jednak nie miał znaczenia. Rodzice przenieśli mnie do innej szkoły. Przez pół roku codziennie płakałam idąc na przystanek autobusowy. Płakałam bo tęskniłam za przyjaciółmi jakich zostawiłam w poprzedniej szkole. Nowa, nie była zła, zaczęłam poznawać nowych ludzi ale i tak bezwiednie łzy leciały mi po policzkach. Dziś zaś jestem wdzięczna im za 9 lat, niesamowitej przygody. Pokochałam piłkę ręczną, dzięki temu że byłam częściej trzynastoosobowego zespołu najbardziej zwariowanych i pozytywnie zakręconych dziewczyn jakie w życiu poznałam. Tworzyłyśmy zespół jakich się nie spotyka, przez lata wygrywałyśmy wszystko co było możliwe. Prowadzone przez Anię Bądzyńską - Tatczykowską (wówczas Fedorowicz) wiedziałyśmy, że możemy przenosić góry. Dbała o nas jak o swoje dzieci, sprawdzała nasze stopnie, pilnowała odpowiedniej średniej. Zaczynałyśmy treningi o 6 rano, spałyśmy na sali gimnastycznej by jeszcze w nocy móc trenować. Nie grałyśmy tylko po to by wygrać, grałyśmy po to by mecz był piękny. Rzucałyśmy bramki obracając się w powietrzu o 360 stopni, podawałyśmy piłkę pod nogami i trafialiśmy gole strzelając tyłem do bramki. Na treningach nie chodziło o to by trafić, lecz by zdobyty gol był perfekcyjny, by piłka dwukrotnie odbiła się od słupków zanim trafi do siatki. By dłużej zawisnąć w powietrzu, wyżej lub dalej skoczyć. W ciągłym dążeniu do perfekcji zaczęłyśmy rzucać przeciwną ręką, a trenerka szukała nam kolejnych wyzwań. Zdobyłyśmy dwa złote medale w juniorskich Mistrzostwach Polski, więc grałyśmy ze starszymi rocznikami by podnieść poprzeczkę i tu również kolejne złoto. Nigdy nie opuściłam choćby jednego treningu, a gdy miałam nogę w gipsie to wygłupiałam się na bramce skacząc na jednej nodze. Wychodziła w pierwszej siódemce choć byłam jej najsłabszym ogniwem, ale przede wszystkim siłą naszej drużyny była gra zespołowa. Znałyśmy się jak siostry, wszystkie miałyśmy takie same plecaki adidasa i nie było większej świętości niż trening i nasza trenerka. Na nieoficjalnych Mistrzostwach Świata organizowanych dla juniorów we Włoszech wygrałyśmy z Chinami, Tajwanem, Nigerią,... nie miałyśmy sobie równych zdobywając pierwsze miejsce. Dopiero w następnym roku gdy wszystko miało się zmienić. Nasza trenerka zaczęła nowe życie, musiała nas zostawić wyjeżdżając do innego miasta. Pojechałyśmy jeszcze raz do Włoch by zmierzyć się ze starszymi rocznikami ale tym razem przegrałyśmy z Rosją. A po powrocie wszystko się zmieniło. Miałam zaledwie 15 lat, ale by kontynuować grę wyjechałam z mojego rodzinnego miasta, Słupska do Gdyni i tam dalej grałam w Łączpolu Gdynia. Spędziłam tam 2 lata, po czym na chwile wróciłam do Słupi Słupsk i tak będąc w klasie maturalnej zagrałam swój pierwszy i ostatni mecz w ekstraklasie. Zrezygnowałam ze sportu przed pójściem na studia, ale do dziś kocham tą dyscyplinę. Jest to dla mnie najbardziej emocjonujący i piękny sport. Dopinguje koleżanki które dalej grają i nie mogło mnie również zabraknąć na trybunach podczas Mistrzostw Świata jakie odbyły się w tym roku w Katarze.
Już wiecie dlaczego tak emocjonalnie podchodziłam do tych meczów, dlaczego płakałam po niesprawiedliwym meczu jaki przegraliśmy przeciwko dziewięciu Katarczykom i dlaczego tak wielka radość trzyma mnie do dziś z brązu, który jest naszym złotem.
Zazdroszczę bycia tam na miejscu . Piękna relacja! Ja nigdy nawet nie ćwiczyłam na wf-ie więc jestem jak ślepiec próbujący zrozumieć tego który widzi ale wszystkie mecze chłpaków przeżywaliśmy z domowej kanapy bardzo mocno! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuje i również pozdrawiam
Usuńhaha! no nie! chłopaki z mojej pracy załapali się na bloga :D koniecznie muszę im to pokazać :) ależ ten Qatar mały ;) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMały... To prawda :) Pozdrawiam
Usuńnie wiedzialam, ze gralas w reczna!!!! super, gratuluje sukcesow i fajnego bloga
OdpowiedzUsuńOgromnie dziękuje i pozdrawiam :D
Usuń